Zakłamanie Powstania

Przegraliśmy bitwę o pamięć. Dyskusja o Powstaniu
Warszawskim, tocząca się niemal nieprzerwanie przez sześćdziesiąt lat od jego
wybuchu, została zakończona. Powstanie ostatecznie zostało gloryfikowane jako
akt militarny i polityczny, poświęcono mu specjalne muzeum, osoby
odpowiedzialne za jego wybuch trafiły do narodowego panteonu, a w szczególności
jego główny sprawca, gen. Chruściel, którego w wolnej Polsce powinien czekać
sąd wojenny, został uznany przez obecnego prezydenta Rzeczypospolitej za
„jednego z naszych największych bohaterów”.

Gloryfikatorom powstania udało się dokonać dwóch rzeczy:

Po pierwsze, skierować uwagę na podkreślanie bohaterstwa
powstańców, określić całe powstanie aktem bohaterskim (zwróćmy uwagę na
manipulację – bohaterstwo żołnierzy Powstania jest niejako przenoszone na jego
kierowników i sprawców, także tych, którzy bezpośrednio z wrogiem nie walczyli)
i w ten sposób wyłączyć z dyskusji kwestię, czy powstanie miało sens militarny
i polityczny. W ich ujęciu, jego sensem samym w sobie staje się bohaterstwo.

Po drugie, przenieść odpowiedzialność na klęskę powstania
na innych: Niemców, Rosjan, aliantów. Oczywiście, to Niemcy zgniatali
powstanie, mordowali ludność cywilną i palili Wolę; to Rosjanie nie zrobili
nic, żeby powstaniu pomóc, a wręcz pomoc dla niego uniemożliwiali (nie
zgadzając się na współdziałanie z lotnikami alianckimi, którzy chcieli
je zaopatrywać). Pytanie, czego się po nich polscy politycy powinni
spodziewać, nie pada. A przecież wszyscy zdawali sobie sprawę, że powstanie
jest politycznie wymierzone przeciw Sowietom i koncepcji urządzenia Polski na
ich modłę – i w związku z tym trudno byłoby oczekiwać jakiejkolwiek współpracy
z ich strony. Skądinąd, teza, że Stalin specjalnie zatrzymał ofensywę, żeby nie
pomóc Powstaniu, jest dzisiaj traktowana w polskiej publicystyce historycznej
jako pewnik – tymczasem fakty są takie, że: w ciągu półtora miesiąca Armia
Czerwona przebyła drogę znad Dniepru nad Wisłę (jakieś osiemset kilometrów),
jej komunikacje były w związku z tym rozciągnięte niemiłosiernie, a dowódcy
radzieccy doskonale znali doświadczenia kampanii 1920 roku, gdy po podobnej
ofensywie Tuchaczewski zdecydował się atakować Warszawę „z marszu”. Wreszcie –
w sierpniu 1944 roku głównym kierunkiem operacyjnym stała się Rumunia i tamtejsze
pola naftowe.

Często pojawia się argument, że Warszawa i tak byłaby zburzona, a więc warto
było ponieść tę ofiarę dla „zademonstrowania przed całym światem” – jest to
pozbawiona jakichkolwiek przesłanek spekulacja. W styczniu 1945 roku Niemcy się
wycofywali z centralnej Polski praktycznie bez walki.

Fatalną rolę w utwierdzeniu mitu Powstania odegrała
książka Normana Daviesa. Norman Davies jest uwielbiany przez polskich
czytelników, przedstawia bowiem wizję historii zgodną z ich oczekiwaniami,
odpowiednio polukrowaną i zrzucającą odpowiedzialność za polskie klęski na przemoc
innych, a nie na błędy własne – która to wizja może jednak uchodzić za „obiektywne
spojrzenie z zewnątrz”. Tak też jest i tym razem. Oczywiście, wielką zasługą
Daviesa jest propagowanie Polski i jej historii wśród zachodnich czytelników,
ale skutki recepcji jego twórczości w Polsce są w moim odczuciu jednoznacznie
negatywne.

Pierwszy sierpnia się zbliża, i jak co roku ogarnia mnie
gniew. Gniew na odpowiedzialnych za tę klęskę i tragedię, i gniew na tych,
którzy po sześćdziesięciu latach ich wybielają i gloryfikują. „Fałszywa
historia jest mistrzynią fałszywej polityki”. Fałszywej, gloryfikującej brak
roztropności i kalkulacji sił prowadzący do skazanych na klęskę zrywów,
historii uczono w Polsce międzywojennej. Na takiej historii wychowani byli
oficerowie, którzy podejmowali decyzję o wybuchu Powstania. Dzisiaj powtarzane
są te same błędy. Czekamy na konsekwencje.

Advertisement

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s