Koszykarska lekcja

Obrońcom Leo Beenhakkera usprawiedliwiających klęskę z Finlandią stwierdzeniem, że z tymi piłkarzami i tak nie da się nic zrobić, chciałbym zadedykować aktualny przykład z innej gry zespołowej.

Przez ostatnie 10 lat polska kadra koszykarzy była wręcz symbolem wszelkiego nieudacznictwa. Przegrywali z kim popadnie i gdzie popadnie: nie tylko z solidnyni średniakami (Estonia, Czechy), o drużynach z czołówki już nie mówiąc, ale i z zupełnymi przeciętniakami (Węgry, Macedonia, Białoruś), a szczytem wszystkiego był ostatni turniej barażowy, w którym Polacy dostali łupnia od Szwecji i Holandii i spadli do europejskiej trzeciej ligi, co oznaczało, że nie zakwalifikowali się do eliminacji ME w 2007 roku. Dzięki korzystnemu zbiegowi okoliczności udało się to odkręcić i oto Polacy walczą w tychże eliminacjach. I… po czterech meczach mają cztery zwycięstwa, są już o krok od awansu – pierwszego od dziesięciu lat. Dwukrotnie bez problemu pokonali tę samą Szwecję, która ich poniżyła we wspomnianym turnieju barażowym.

Co się stało? Czy nagle objawiły się jakieś wyjątkowe talenty w polskiej koszykówce? Guzik. Co więcej, dwa największe talenciki ostatnich lat, Maciej Lampe i Marcin Gortat, odmówili gry w reprezentacji, zapewne wychodząc z założenia, że przegrywanie z drużynami klasy Holandii może tylko zaszkodzić ich wizerunkowi i utrudni robienie kariery w klubach. Różnica jest jedna: po iluś tam latach eksperymentów z podmiotami treneropodobnymi, Polski Związek Koszykówki zdecydował się na zatrudnienie trenera. Czy raczej los zdecydował w tym przypadku za działaczy PZKosz, oni bowiem chcieli w pierwszej kolejności zatrudnić Eugeniusza Kijewskiego; na szczęście Kijewski (który już wcześniej prowadził kadrę i jest odpowiedzialny za zmarnowanie potencjału „pokolenia ‘97” – najzdolniejszej generacji ostatniego ćwierćwiecza polskiej koszykówki), mając dobrze płatną i bezpieczną posadę na ławce Prokomu-Trefla Sopot, odmówił. Postawieni w tej sytuacji działacze nie mieli już wielkiego wyboru i zwrócili się do Andreja Urlepa.

Urlep ma trudny charakter, kłóci się z sędziami i bije żonę. Poza tym jest najlepszym szkoleniowcem polskiej ligi ostatnich dziesięciu lat. Jest wybitnym motywatorem, a przy tym potrafi z każdego zawodnika wydobyć to, co najlepsze. Dzięki temu prawie wszystkie prowadzone przez niego drużyny osiągały wyniki lepsze, niż wynikałoby to z ich teoretycznego potencjału. Nie uznaje bzdurzenia o „budowaniu drużyny na ME 2009” (których Polska ma być gospodarzem), uważa, że skoro jest szansa na awans do ME 2007 (niezłe losowanie), trzeba ją wykorzystać, a wiek nie jest wystarczającym powodem do odrzucenia zawodnika, jeśli nadal prezentuje on reprezentacyjne umiejętności. Dlatego w jego kadrze kluczowe role odgrywają dwaj zawodnicy z „pokolenia ‘97” – Adam Wójcik i Andrzej Pluta – obaj dziś grubo po trzydziestce. Prawdopodobnie nie dotrwają w takiej formie do roku 2009, ale doświadczenie, jakie młodsi koledzy zyskają przy nich w meczach z silnymi rywalami, musi zaprocentować.

Oczywiście, Urlep nie zrobi z naszych koszykarzy Nowitzkiego ani Parkera. Oni dalej grają w większości ogony w lidze zdominowanej przez Amerykanów, Bałtów i Jugosłowian. Żaden z długofalowych problemów polskiej koszykówki nie zniknie. Ale… przy tych wszystkich problemach, jesteśmy w stanie być solidnym średniakiem, a nie chłopcem do bicia.

I to nie tylko koszykówki dotyczy, ma się rozumieć.

Advertisement