W dzisiejszych serwisach informacyjnych pierwszą informacją były oczywiście zamieszki w Budapeszcie, a drugą – zapowiedź dzisiejszej dyskusji polskiego rządu o budżecie. Ciekawy zbieg okoliczności.
Polska polityka gospodarcza ostatniego dziesięciolecia była przeważnie polityką zmarnowanych szans i niezdolności do podjęcia poważnych działań reformatorskich. Jednak, w porównaniu z tym, co się działo na Węgrzech, była to polityka wręcz wyjątkowo odpowiedzialna. W Polsce kupowano spokój ze strony poszczególnych grup społecznych, nie przeprowadzano reform w obawie przed poszczególnymi grupami interesów, nigdy jednak rozdawanie kiełbasy wyborczej na dużą skalę nie stało się częścią systemu, wszystkie rządy jednak dbały, żeby nie doprowadzić do zbyt daleko idącego naruszenia nierównowagi gospodarczej, nigdy też nie ukrywały rzeczywistej sytuacji gospodarczej (przypomina się rok 2001, gdy na półtora miesiąca przed wyborami ówczesny minister finansów Jarosław Bauc ujawnił informację o grożącej Polsce dziurze budżetowej o gigantycznych rozmiarach). Też pewnie przez to żaden układ rządowy w Polsce nie był w stanie utrzymać się dłużej niż 4 lata.
Gyurcsany kiełbasę wyborczą rozdawał, informację o sytuacji gospodarczej Węgier ukrywał i udało mu się utrzymać przy władzy. Nawet jeśli po skandalu wywołanym jego wypowiedzią zostanie zmuszony do dymisji, na czele rządu pozostaną socjaliści – przynajmniej do następnych wyborów. A wtedy pamięć września 2006 zejdzie na dalszy plan. Przerażający cynizm, ale skuteczny. Zresztą tam, jedyna siła polityczna, jaką Węgrzy mają do wyboru – FIDESZ Viktora Orbana – jest dla socjalistów, jeśli idzie o cynizm, godnym konkurentem. (Warto przypomnieć, że to FIDESZ rozkręcił ten system rozdawania kiełbasy wyborczej, gdy przed wyborami 2002 roku zwiększył płace w budżetówce i wydatki socjalne).
Komentatorzy zastanawiają się nad wpływem wydarzeń na Węgrzech na to, co się będzie działo w Polsce. Otóż nie wierzę w jakikolwiek wpływ. Rząd Kaczyńskiego tym się różni od wszystkich bodaj rządów w historii III RP (jedynym wyjątkiem jest nie przypadkiem rząd Olszewskiego), że gospodarka, a w szczególności kwestie makroekonomiczne, go po prostu nie interesują. (Prawda, że wszystkie poprzednie rządy musiały pilnować wskaźników makroekonomicznych, bo inaczej Unia mogłaby wziąć i nas nie przyjąć). Co więcej, PiS otwarcie deklaruje zamiar „zatrzymania wahadła władzy”, co więcej, władzę objął pod hasłem: „Nie może być nas na to nie stać”, co więcej – układ sił w parlamencie wymusza kupowanie głosów u koalicjantów. Charakterystyczne jest, że publicyści sprzyjający obecnej władzy komentując wydarzenia w Budapeszcie opowiadają o „końcu postkomunizmu”, nie – o końcu polityki nierealnych obietnic i rozdawania kiełbasy wyborczej. I oczywiście odmawiają jakichkolwiek porównań do sytuacji w Polsce.
Nie twierdzę, że PiS jest kompletnie nieodpowiedzialny gospodarczo. Twierdzę jednak, że jest w stanie zrobić bardzo dużo, żeby zapewnić sobie trwanie przy władzy. Także zaryzykować równowagę makroekonomiczną, gdy sytuacja będzie wymagała wprowadzenia niepopularnych oszczędności. I to go różni od wszystkich poprzednich ekip.
Jeszcze jedno: pisze się, że Węgrzy są wściekli, bo dowiedzieli się, że byli okłamywani. Otóż ja sądzę, że są wściekli, bo poznali prawdę, której poznać nie chcieli. Nie chce mi się wierzyć, żeby ktoś, kto chciał, nie był w stanie się zorientować, w jakim stanie jest węgierska gospodarka. Nawet jeśli rząd fałszował dane i jeśli sprzyjające rządowi media lukrowały rzeczywisty obraz. Nie wierzę, że przez te pięć lat nikt nie mówił Węgrom, że żyją ponad stan. (Skądinąd, przypominam sobie projekty rządu dotyczące wprowadzenia np. odpłatności za edukację i ogromne protesty studentów). Że nie chcieli słuchać, to już tylko ich problem.