Platforma Obywatelska ogłosiła raport o mediach publicznych. Raport zawiera jedną tezę
zasadniczo prawdziwą i jedną dość skandaliczną insynuację, najciekawszy jest
jednak jego kontekst.
Tezą prawdziwą jest to, że media publiczne są co najmniej
przychylnie neutralne wobec PiS. Jeśli idzie o telewizję publiczną, same
Wiadomości w moim odczuciu są rzetelne i uczciwe jak dawno nie były, natomiast
publicystyka – poprzez zestaw prowadzących i komentatorów, ale przede wszystkim
poprzez dobór tematów wpisuje się w dyskurs bliski PiS-owi. Podobnie z radiem.
Insynuacją jest stwierdzenie, że dziennikarze sprzyjają PiS-owi nie dlatego, że
takie mają poglądy, a dlatego, że zarządy mediów publicznych ich za to
specjalnie wynagradzają. Zresztą, jak słyszę, już z tych insynuacji Platforma
się częściowo wycofuje – szkoda, że w stylu Antoniego Macierewicza i jego
„skrótów myślowych”. (Okazało się, że winny był układ – konkretnie układ
tekstu).
Najciekawsze jest natomiast to, dlaczego ten raport w ogóle powstał i wyszedł na światło dzienne.
Bo oczywiście, nie powinno tak być, że w mediach publicznych dziennikarze
otwarcie popierają jakąś partię czy jakiś pogląd – a w publicystyce powinna być
zapewniona równowaga. Problem w tym, że w Polsce przez kilkanaście lat mainstream
dziennikarski obejmował wyłącznie poglądy,
mówiąc skrótowo i symbolicznie, centrowe, liberalne i prookrągłostołowe.
Zarówno w mediach publicznych, jak i prywatnych, zwłaszcza w mediach
elektronicznych, acz także w prasie. Częściowe przełamanie tego monopolu
nastąpiło dzięki Radiu Maryja – i zapewne między innymi dlatego właśnie Radio
było obiektem tak ostrych ataków, a politycy tacy jak np. Frasyniuk czy Edelman
apelowali o jego zamknięcie (chociaż nie ma też wątpliwości, że liczne
skandaliczne wypowiedzi na antenie RM dawały jakieś podstawy do takich głosów).
Jednak RM trafiała i tak tylko do specyficznej grupy słuchaczy – elektorat
młodszy, bardziej wielkomiejski i bardziej wykształcony przełączał z
obrzydzeniem na inną stację, gdy jakimś przypadkiem na rozgłośnię z Torunia
trafił.
W tej chwili sytuacja się zmieniła – w mediach prywatnych
w dalszym ciągu dominuje dyskurs centrowo-liberalno-prookrągłostołowy, ale w
mediach publicznych pojawił się dyskurs prawicowo-antyokrągłostołowy. I okazuje
się, że Platforma nie potrafi czy nie chce z tym dyskursem polemizować – woli
dyskredytować dziennikarzy go uprawiających i wmawiać im, że idą na pasku PiS.
To, że po prostu mają swoje poglądy – tak jak mają je Lis i Miecugow,
Morozowski czy Kolenda-Zaleska – działaczom Platformy po prostu w głowie się
nie mieści. Nie dziwię się swoją drogą – jak się przyzwyczaiło przez pewien
czas, że pewne poglądy są uważane za aksjomaty, to gdy nagle trzeba podjąć
polemikę w ich obronie, trudno znaleźć rzeczowe argumenty. Łatwiej więc
próbować zdyskredytować polemistę albo go wyśmiać. I właśnie temu –
zdyskredytowaniu mediów publicznych i odebraniu ich wiarygodności – miał służyć
ten raport. Tyle, że insynuacje w nim zawarte były na tyle dęte, że okazał się
wręcz przeciwskuteczny.