Zczubaki zainspirowane porażką Radwańskiej walnęły podsumowanie największych rozczarowań w polskim sporcie ostatniego dziesięciolecia. Oczywiście zestawienie jest kompletnie subiektywne i nawet nie ma co za bardzo polemizować z poszczególnymi jego pozycjami, ale też jest dla mnie tylko pretekstem do zastanowienia się: jak często mówiąc o rozczarowaniu postawą polskich sportowców dziennikarze (i kibice, ale oni często – o dziwo – zachowują się mniej roszczeniowo) mają do tego podstawy, a jak często zrobili sobie nadzieje bazując nie za bardzo wiadomo na czym?
Oto Agnieszka Radwańska. Świetna zawodniczka, która jednak sama doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest jeszcze w stanie grać stale na poziomie ścisłej czołówki światowej. Zeszłoroczne wysokie miejsce w rankingu zawdzięcza bardziej ciułaniu punktów niż spektakularnym występom w prestiżowych turniejach. Tyle że kibice oczekują kolejnego kroku do przodu i mają mnóstwo dobrych rad: wzmocnić się fizycznie, poprawić serwis, zmienić trenera. Nikt się nie zastanawia, czy to, co właśnie Agnieszka osiągnęła, już nie jest gdzieś w pobliżu pułapu jej możliwości.
Oto piłkarze ręczni. Cztery lata temu mało kto chyba pamiętał, że w Polsce uprawia się jakąś piłkę ręczną. Pojawił się trener z wiedzą i charyzmą, namówił zawodników do ciężkiej pracy, która nadspodziewanie szybko przyniosła efekty – Polacy zostali wicemistrzami świata. Tyle że ludzie w Polsce uwierzyli, że to wicemistrzostwo świata wyznacza na stałe miejsce Polski w światowej hierarchii, że Polacy są lepsi od Francji, Chorwacji czy Hiszpanii (żadnej z nich na niemieckich MŚ nie pokonali), że teraz to tylko krok do pokonania Niemców i olimpijskiego złota. Nie wiedzieli (bo kto niby śledził światową piłkę ręczną parę lat temu), że europejska (czyli w tym sporcie światowa) czołówka jest szeroka i wyrównana. I gdy na następnych turniejach medali nie było, pojawiały się właśnie głosy o rozczarowaniu. I teraz, przed trwającymi właśnie mistrzostwami w Chorwacji, też czytałem głównie, że jedziemy po medal. Fakt, Wenta i Jurasik tak mówili. Ale oni mają obowiązek w to wierzyć. Dziennikarz ma obowiązek napisać, że jesteśmy jednymi z wielu, którzy ten medal mogą zdobyć, no i że ostatnio Polacy byli kompletnie bez formy.
Oto siatkarze. Podobnie – zostali wicemistrzami świata. Trafili idealnie z formą, mieli idealne warunki do przygotowań, rewelacyjne losowanie, a i tak potrzebowali małego siatkarskiego cudu, żeby nie skończyć jak zwykle na piątym miejscu. No i znów – przez pół roku każdy, kto podawał w wątpliwość to, że jesteśmy naprawdę drugą najlepszą drużyną świata (a nie tylko zajęliśmy drugie miejsce na jednym turnieju) był prawie odsądzany od czci, wiary i patriotyzmu.
W czasie igrzysk w Turynie Gazecie.pl się napisał bardzo wstydliwy tekst "Ktoś nam zmarnował igrzyska". Panowie Błoński i Ciastoń jechali w nim równo z różnymi sportowcami, którzy zawiedli ich medalowe oczekiwania. Problem w tym, że te oczekiwania wyhodowali sobie na dużej dawce chciejstwa, a nie na realnej ocenie umiejętności i klasy sportowej. Jedna zawodniczka miała być kandydatką do medalu, bo cztery lata temu była czwarta, inna, bo raz była w trójce PŚ, jeden skoczek, bo obiecał przygotować szczyt formy na igrzyska (jakby inni szykowali go na Letni Puchar Świata). I tak dalej.
Na pewno źródłem dęcia balonów jest niewiedza. Ale nie tylko przecież. Na piłce nożnej znają się u nas prawie wszyscy – a nie przeszkadzało to bynajmniej w dęciu balona przed Euro, mimo że nie było jakichkolwiek realnych podstaw do wiary w sukces, poza wspomnieniem jednego udanego meczu sprzed dwóch lat. Wiem, że po prostu czasami życie kibica wymaga uwierzenia w taki balonik. Tyle że proszę potem nie mieć pretensji do zawodników, że "zawiedli nasze nadzieje". To nie jest wina ich, tylko właśnie tych nieracjonalnych nadziei.