Przeczytałem wywiad Anny Malinowskiej z katowickiej GW ze Zbyszkiem Zaborowskim, wicemarszałkiem sejmiku odpowiedzialnym za kulturę, i się załamałem. Oto aparatczyk-ignorant, wymieniający z kartki wydarzenia kulturalne, które miały miejsce na Śląsku, a poproszony o powiedzenie czegoś własnymi słowami, wymienia… remont siedziby zespołu "Śląsk" w Koszęcinie, rozmawia z dziennikarką-ignorantką, która przeprowadza wywiad mając z góry założoną tezę, że na Śląsku nic się nie dzieje. I rzeczywiście, jakby ktoś dowiadywał się o kulturze na Śląsku z tego artykułu, stwierdziłby, że jest to kompletna pustynia kulturalna.
Głównym zarzutem Malinowskiej jest brak spektakularnych imprez. Jest kwestia, co dla kogo jest spektakularne. Dla mnie tam na przykład pierwsze koncerty w Polsce Low czy Mercury Rev to jest całkiem spektakularne wydarzenie, a na nich przecież nie wyczerpywał się zestaw atrakcji zeszłorocznego Ars Cameralis. Ani dziennikarka, ani pan marszałek o Ars Cameralis jednak nie wspomnieli. Dobrze, że wspomnieli o OFF Festiwalu, który błyskawicznie stał się najważniejszym po Open’erze festiwalem rockowo-alternatywnym w Polsce – dysponując nieporównywalnie mniejszymi środkami od festiwalu gdyńskiego, ale za to mając jasną wizję i spójny program. To jednak dziennikarce nie wystarcza, ona się domaga wydarzeń "spektakularnych". Ciekaw jestem, o jakie wydarzenia chodzi. Na Ziemi Niczyjej Mariusz podlinkował właśnie swój artykuł o polskim rynku koncertowym, w którym o samorządowcach polujących na "spektakularne" wydarzenia czytamy tak:
– Prawdziwy koszmar dla agencji (a więc i dla fanów) zaczyna się jednak wówczas, gdy dwie firmy konkurują o tego samego wykonawcę. – Wystarczy, że jedna ma sponsora i będzie podbijać cenę, aż wygra. Ale cena jest sztucznie wywindowana – opowiada Mariusz Adamiak. – Zagraniczni agenci potrafią świetnie rozgrywać polskich organizatorów i zwykle doprowadzają do bratobójczej walki na pieniądze – przytakuje Trzciński i dodaje: – Licytacje są wszędzie, ale u nas są to często rozgrywki bardzo ambicjonalne, do ostatniej kropli krwi.
Jego zdaniem ewenementem jest zachowanie urzędów miejskich, które za pośrednictwem niedoświadczonych agencji wydają ogromne sumy, byle tylko artysta wystąpił właśnie w ich mieście. Ci zaś szybko przyzwyczajają się do wysokich honorariów.
Malinowska pisze o wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. No, nie da się ukryć, że zazdrościłem trochę Wrocławiowi Antony’ego na PPA sprzed dwóch lat. Ale tylko trochę, bo przecież dla normalnych ludzi i tak bilety były praktycznie niedostępne. Patrząc ogólnie – twierdzę, że program górnośląskich festiwali jest, przynajmniej z mojego punktu widzenia, znacznie ciekawszy. Ale – jak zwykle – Wrocław potrafi się sprzedać, my nie. I to jest kamyczek do ogródka zarówno podwładnych pana Zaborowskiego, jak i kolegów pani Malinowskiej.