Pamiętam, jakim szokiem estetycznym był dla mnie cover Killing Me Softly with His Song (najbardziej znanej z wersji Roberty Flack) w wykonaniu zespołu The Fugees. Piękną, poruszającą piosenkę sprofanowano poprzez wsamplowanie jakieś łup-łup, jakieś rapowe stęki – i przez pewien czas strach było włączyć radio, żeby tego potworka nie usłyszeć. Takie były moje odczucia w roku 1996.
Wczoraj przypadkiem usłyszałem tę samą piosenkę The Fugees. I… słuchało mi się zupełnie przyjemnie, żadnego zgrzytu estetycznego nie przeżyłem, wręcz przeciwnie – byłbym skłonny w tym momencie stwierdzić, że ta wersja jest całkiem fajna.
Co się stało? Przyzwyczaiłem się do hip-hopowych przeróbek dawnych klasyków? A może przeciwnie, nasłuchałem się w ciągu ostatnich kilkunastu lat tylu coverów w stylu łup-łup tak bezdyskusyjnie fatalnych, że przy nich Killing Me Softly… błyszczy jak występy kadry Engela przy meczu z Irlandią Północną? Czy rozszerzyłem swoją wrażliwość muzyczną, czy tylko ją stępiłem?