Deja vu 1

Wielka powódź na północnych Morawach. Doskonale wiadomo, że dla wody granice państwowe nie istnieją, czy w Schengenlandzie, czy poza nim – i prędzej czy później spłynie w dół. Odrą.

Tymczasem w prasie czytam, że spece od zarządzania kryzysowego, opierając się na obecnych stanach rzek, twierdzą, że “powódź nam nie grozi”.

Na miejscu raciborzan jednak pakowałbym książki i dokumenty.

Advertisement

O wyższości Sudetów nad Beskidami

Tytuł jest zamierzoną prowokacją, oczywiście. W najdosłowniejszym z sensów Sudety (najwyższy szczyt 1602 metry npm) nie są oczywiście wyższe od Beskidów (najwyższy szczyt 1725 metrów). Co do sensów mniej dosłownych, jestem osobnikiem niejako wychowanym na Beskidach. Moje góry to były wielkie polany pasma Lipowskiej, gorczańskie szałasy, przysiółki przycupnięte gdzieś pod Jałowcem, wyludnione doliny Beskidu Niskiego. W Sudety pierwszy raz przyjechałem w wieku 20 lat. I choć za każdą wizytą znajdowałem tam coś, co mnie zachwycało (Lasówka; zaśnieżone Karkonosze nad morzem chmur w listopadzie; Val d’Isere!), choć mieszkając przez jakiś czas we Wrocławiu miałem więcej czasu, żeby je poznać, cały czas miałem wrażenie, że w tych górach nie czuję się “u siebie”. Że nie są tak sielskie, tak przyjacielskie jak moje Beskidy.

Nie, nie zmieniłem zdania. Ale spędziwszy ostatni wydłużony weekend właśnie w Sudetach Zachodnich, jestem skłonny stwierdzić, że biorąc pod uwagę zarówno ilość, wartość jak i różnorodność atrakcji turystycznych w szeroko rozumianych okolicach Jeleniej Góry, jest to – nie bójmy się słów – najciekawszy turystycznie region w Polsce.

Czego tu nie mamy? Zamki: od Czochy, przez Chojnik i Niesytno, po Bolków i Świny. Pałace. Zabytki sakralne najwyższej klasy: nie sięgając już po jaworski Kościół Pokoju i imponującą strzegomską bazylikę (powiedzmy już na pograniczu obszaru, o którym mówimy), w samych Sudetach mamy Wang, a tuż pod nimi – jeleniogórski Kościół Łaski i opactwo krzeszowskie. Urocze (choć niestety potwornie zaniedbane, ale to niestety charakterystyczny dla całego Dolnego Śląska rys) miasteczka i wsie. I to, co chyba jest znakiem firmowym tej części Sudetów w skali całej Polski: zabytki techniki. Dawne kopalnie. Zapory wodne tworzące urocze jeziora. Najpiękniejsze bodaj w Polsce linie kolejowe, z imponującymi wiaduktami i tunelami.

I tu płynnie przechodzimy do walorów krajobrazu. O jeziorach już wspomnieliśmy, o przełomach rzecznych jeszcze nie – a taki Bóbr tworzy przełomową dolinę praktycznie na całym odcinku od granicy państwa gdzieś za Lwówek Śląski, z dwoma rozszerzeniami w pobliżu dwóch Gór – Kamiennej i Jeleniej. Niektóre z odcinków tych przełomów – np. ten między Rudawami Janowickimi i Górami Ołowianymi, albo dalej odcinek poniżej Jeleniej Góry – niewiele, jeśli w ogóle, ustępują okrzyczanym przełomom Dunajca, Popradu i Sanu. Dalej – odsłonięcia skalne. W Beskidach rzadkość absolutna, w Sudetach powszechne. Nie wspinam się co prawda, ale i tak fajnie jest popatrzeć na formy skalne w takich Sokolikach czy Zaworach. Wreszcie – góry same w sobie. Karkonosze to oczywista oczywistość. Za każdym razem, gdy w nie wracam, lubię je bardziej – zwłaszcza gdy uda mi się zapuścić choć na chwilę na czeską część pasma, skąd dopiero widać ogrom tego płaskowyżu, rozciętego głęboką doliną górnej Łaby. W Izerskich zakochałem się od pierwszego wejrzenia i jestem im wierny od sześciu lat. Rudawy… Skalnik, Sokoliki, Kolorowe Jeziorka, ale ja przeżyłem w tym roku kompletne zachwycenie uroczymi łąkami nad Przełęczą Karpnicką, z Karkonoszami w tle. No i zamykające region od północnego wschodu Góry i Pogórze Kaczawskie. Trochę niedoceniane, nie będące może celem turystycznym samym w sobie (chociaż… Ostrzyca rzuca się w oczy ze wszystkich miejsc w okolicy), ale to właśnie stamtąd rozciągają się najpiękniejsze panoramy Kotliny Jeleniogórskiej i Karkonoszy.

Nadal brak mi w Sudetach tej sielskości i swojskości Beskidów. Jednak jest i odwrotna strona medalu. W Beskidach (pominąwszy Niski i Bieszczady, których powojenne losy są jakoś tam analogiczne do sudeckich) nie ma szans na taką dolinę jak Dzika Orlica czy Val d’Isere. Byłaby gęsto zabudowana, zaludniona i ruchliwa. W Sudetach nawet wsie wyglądają inaczej. Są mniej rozrośnięte, zostawiając więcej przestrzeni łąkom i lasom.

Na grupie usenetowej pl.rec.gory ktoś wylansował kiedyś powiedzenie “Sudety to nie góry”. Dzisiaj, wreszcie, mogę śmiało mu zaprzeczyć.

A poniższe zdjęcie, zrobione ze stacyjki Pilchowice Zapora, mogłoby być reklamówką jeleniogórskich atrakcji w pigułce:

 

Jak (nie) byłem na koncercie Steve’a Hogartha

Koncert miał być o 20. Taką godzinę miałem na bilecie, tak głosiły reklamy, więc spokojnie wsiadłem po 18 w moje jeździdło i potoczyłem je po DK 94. Jakież było moje zdziwienie, gdy parę minut przed 20 stanąłem przed krakowską Rotundą i zobaczyłem plakaty z przekreśloną czarnym flamastrem godziną 20 – i poprawioną na 19. Pewnie to przez te cholerne Wianki – tego samego dnia koncertował Lenny Kravitz, więc nie chcieli robić konkurencji. (Swoją drogą, widziałem, jak parę ludzi ewakuowało się z Rotundy w trakcie recitalu Steve’a. Frajerzy).

Klnąc w duchu, wpadłem na salę. H akurat śpiewał Afraid of Sunlight. Po następnych trzech-czterech utworach zacząłem czuć się magicznie – i w tym momencie nastąpiła seria trzasków, jakby ktoś odpalał petardy. Nie wiem dokładnie, co się popsuło, w każdym razie efekt był taki, że mikrofon przestał działać. Przez pół godziny próbowano usunąć awarię – bez skutku (H w tym czasie rozdawał autografy), po czym artysta powiedział, że mu przykro, zaprosił ludzi blisko siebie i zaśpiewał jeszcze trzy utwory bez mikrofonu. Po czym koncert się skończył.

Od organizatora, firmy Good Music Productions, nie usłyszeliśmy ani słowa przeprosin.

Cóż, trzeba być czujnym.

Szkoda. Cieszyłem się na ten koncert, na obejrzenie Steve’a bez tych czterech beztalenci, z którymi z niewiadomych powodów ciągle występuje. Swoją drogą, jak to się wszystko zmienia. Gdy te prawie 20 lat temu zostawałem fanem Marillion, jak większość polskich fanów (których opinię niewątpliwie ukształtował fan nr 1, wtedy jeszcze nie Wampir 656) jeździłem po “nowym wokaliście” równo. (Dla niektórych z tych fanów mimo upływu 20 lat on nadal pozostaje “nowym wokalistą”). Kupił mnie albumem Brave. Zachwycił kompletnie utworem Out of This World z następnego. A gdy potem pojawiła się płyta solowa, a po niej koncertowa, byłem już zupełnie przekonany, że mamy do czynienia z artystą niezwykłym, i to z muzycznego kręgu, za którym przepadam. I zupełnie nie rozumiem, czemu kolejne płyty Marillion były tak nierówne i obok absolutnych pereł miały fragmenty, które nigdy na nich nie powinny się znaleźć.

Dzisiaj Marillion jako twórczy zespół chyba jest już ostatecznie skończony (na ostatnich dwóch ich płytach nie było ani jednego godnego zapamiętania fragmentu), ale wierzę, że jego lider nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. A gdyby nawet – to pozwoli się jeszcze raz obejrzeć na żywo, w lepszych okolicznościach. I zagra na przykład ten utwór.

 

Z zaległych lektur: jak Angole widzą Latynosów

Wyobraźmy sobie, że jakiś polski dziennikarz pisze książkę, z ambicjami popularnonaukowymi, o fenomenie piłki angielskiej. Niestety, nie zna języka angielskiego, przez co opiera się wyłącznie na materiałach FIFA, polskojęzycznej prasie wydawanej w Londynie, “Piłce Nożnej”, “Przeglądzie Sportowym” i paru angielskich książkach, które ktoś mu przetłumaczył. Nie do wyobrażenia? Przeczytajcie Pasję milionów Tony’ego Masona.

To, że Mason, nie znający najwyraźniej hiszpańskiego ani portugalskiego, napisał taką książkę, jest w miarę zrozumiałe w świetle znanego angielskiego przekonania o byciu pępkiem świata. Zresztą sam autor lojalnie uprzedza, że pisze dla czytelników anglojęzycznych. Jednak fakt, że w kraju Tomasza Wołka, w kraju, w którym powstała pierwsza monografia Copa America, książka Masona będzie funkcjonować jako najpoważniejsza, najrzetelniejsza monografia latynoskiej piłki, woła o pomstę do nieba. To nawet nie o to chodzi, że jest anglocentryczna, że koncentruje się na brytyjskim wkładzie w historii latynoskiego futbolu (na początku był bardzo istotny, później już znacznie mniej), że wszędzie podkreśla potęgę Brytyjczyków (ach, ten fragment o najlepszych sędziach 😉 – ale choćby podświadomie w opisie relacji brytyjsko-latynoskich przebija brytyjski punkt widzenia. Zwłaszcza, gdy mowa o rywalizacji z Argentyną.

Najbardziej rozbawił mnie stosunek Masona do MŚ w USA. Amerykańskie mistrzostwa były z mojego punktu widzenia zdecydowanie najfajniejsze w ostatnim dwudziestoleciu (chociaż ocenę na pewno pogarszają kiepskie mecze od poziomu półfinału). Mason nie znajduje dla nich dobrego słowa. Nie było ani ciekawych meczów, ani wybijających się piłkarzy. Zacząłem się zastanawiać, co było powodem tak kiepskiej oceny i… o tak, w tamtych mistrzostwach zabrakło reprezentacji Anglii. Mistrzostwa bez Anglii z założenia nie mogły być godne uwagi. Ciekawe, jak Mason ocenia MŚ ’90 i ME ’96 – dwie najnudniejsze imprezy mistrzowskie, jakie pamiętam, ale dwie jedyne, w których reprezentantom ojczyzny futbolu udało się przebić do półfinałów.

Cóż, żyjemy w świecie zdominowanym przez język angielski, co skutkuje także tym, że takie książki jak Masona mogą liczyć na tłumaczenia i wydania na całym świecie. Ale nie wierzę, że choćby Tomasz Wołek, który do Masona napisał posłowie, nie byłby w stanie sam napisać rzetelniejszej i głębszej książki.

 

 

Na kogo tu głosować

Zrobiłem sobie test wyborczy na Wirtualnej Polsce i wyszło mi, że jestem ex aequo zwolennikiem Unii Polityki Realnej i Polskiej Partii Pracy. Całkiem niezły rozrzut, prawda? Na ostatnim miejscu rankingu znalazła się Platforma Obywatelska – partia, na którą pewnie i tak, zatykając nos i powstrzymując odruchy wymiotne, zagłosuję – głównie ze względu na szacunek do Jerzego Buzka (chociaż chętnie bym go zapytał, jak ocenia z dzisiejszej perspektywy reformę emerytalną i osobę Ewy Lewickiej w szczególności).

Analiza wyników pokazuje zresztą dobitnie, dlaczego Platforma znalazła się w tym rankingu na miejscu, na którym się znalazła. Na 11 pytań w bodaj sześciu pada odpowiedź “Nie mam zdania”. No cóż, najwyraźniej spece Platformy jeszcze nie przeprowadzili badań focusowych w sprawie zaostrzenia kar dla piratów drogowych i internetowych albo polityki imigracyjnej. Taka właśnie jest to partia – bez odwagi wyrażania swojego zdania, aby się aby komuś nie narazić.

Ciekawe są odpowiedzi na pytanie 6 – o finansowanie banków z pieniędzy podatników. “Tak” odpowiedziały tylko SLD-UP i Centrolewica. Jeżeli ktoś jeszcze nie wie, dlaczego lewica w Polsce ma przed sobą długie lata pozostawania na marginesie polityki, to ta odpowiedź powinna mu coś wyjaśnić.

Generalnie uważam, że takie testy tak naprawdę więcej zaciemniają niż rozjaśniają. Sprawy istotne są w nich mieszane z marginalnymi (w teście na WP było jedno pytanie o gospodarkę, w Latarniku Wyborczym nie ma bodaj żadnego), nie ma możliwości niuansowania odpowiedzi (a przecież dwie partie mogą odpowiedzieć “tak” z zupełnie różnych powodów)… Mam nadzieję, że ten ułamek wyborców, który jednak pofatyguje się w niedzielę do urn, nie będzie się kierował testem, z którego wyszło, że powinni głosować na UPR lub PPP, ale własnym zdrowym rozsądkiem i rozeznaniem.