Jestem fanem Antoniego Kroha, a jego przewodnik po Pradze zajmuje u mnie miejsce na podium w rankingu przewodników, które nadają się nie tylko do planowania podróży i zwiedzania, ale także do czytania (choć numer jeden w tym rankingu zajmuje bezapelacyjnie Polska egzotyczna Grzegorza Rąkowskiego). Dlatego bardzo się ucieszyłem, gdy Kroh, w tej chwili chyba najwybitniejszy polski szwejkolog, porwał się na tłumaczenie Haškowego arcydzieła. Książki jeszcze nie mam, na razie mogę tylko poczytać recenzje. I są one symptomatyczne. Krytycy, choć zasadniczo doceniają pracę Kroha, mają mnóstwo problemów z zaakceptowaniem Szwejka jako “dobrego żołnierza”. To nic, że “dobrym wojakiem” stał się wyłącznie na skutek oszukania Hulki-Laskowskiego przez false frienda, to nic, że w innych tłumaczeniach jest the good soldier, der brave Soldat, Бравый солдат, Krzysztof Masłoń i tak pisze:
Ale już „żołnierz Szwejk” zgrzyta, niezależnie od tego, że po czesku „voják” to „żołnierz”. Dla nas Szwejk jest „dobrym wojakiem”, ale nie „dobrym żołnierzem”. Dobry żołnierz to był Soroka.
Czyli – co prawda Hašek chciał, żeby Szwejk był “dobrym żołnierzem”, ale my wiemy lepiej.
Muszę powiedzieć, że zdumiewa mnie podejście polskiej publiczności do przekładów w stylu inżyniera Mamonia – czy nawet gorzej, w stylu kibiców – powiedzmy – Lecha Poznań po przejściu najlepszego piłkarza do Legii Warszawa. Monika Adamczyk-Garbowska, autorka nowego przekładu arcydzieł A.A.Milne’a, została za swoją próbę prawie ukrzyżowana i do dziś służy jako podręczny wieszak na psy. Porwała się bowiem na świętość, czyli Kubusia Puchatka Ireny Tuwim. Nic to, że Tuwim upupia Milne’a, pozbawia go znaczeń i ironii, ma problemy z rozumieniem tekstu, dodaje sobie treści, których w oryginale nie ma czy wręcz odwrotnie, wycina ważne fragmenty tekstu (np. taką przepiękną przemowę Osła na przyjęciu na cześć Misia w ostatnim rozdziale Winnie-The-Pooh:
Ale mimo wszystko nie można narzekać. Mam swoich znajomych. Nie dalej jak wczoraj, ktoś się do mnie odezwał. A w ubiegłym tygodniu, a może to było dwa tygodnie temu, Królik wpadł na mnie i powiedział: “Do licha!”. Krąg towarzyski. Stale coś się dzieje.
Nic to. Świętość jest świętością, a nowego tłumaczenia się brzydzimy. I nie będziemy obu porównywać. Może by się nagle okazało, że to Adamczyk jest lepsze, a to groziłoby zachwianiem podstaw naszego światopoglądu.
Jedynymi za mojej pamięci przekładami, które został jakoś tam powszechnie zaakceptowane, były tłumaczenia Szekspira i poetów anglojęzycznych autorstwa Barańczaka. Tylko że się zastanawiam, na ile ich akceptacja wynikała z ich jakości, a na ile z tego, że podpisał je Barańczak – i czy gdyby nie Barańczak, ale jakaś Adamczyk-Garbowska zmieniała Spodka w Podeszwę albo rannego łosia w słaniającego się jelenia, mogłaby liczyć na taką samą reakcję.