Ciężki to tydzień dla kibica. Dwa mecze dziennie to prawie dawka mundialowa (a przecież wypadałoby zobaczyć też jakieś inne drużyny poza Polską). Dzisiaj nie byłem w stanie obejrzeć całego historycznego zwycięstwa koszykarzy z Litwą – wyszedłem z domu przed zgaszeniem światła, potem załapałem się na samą końcówkę drugiej kwarty na telebimie rozstawionym na katowickim rynku, i to by było wszystko. Jest czego żałować. Przez ostatnie 12 lat oglądanie polskich koszykarzy przysparzało mi wyłącznie frustracji i bólu głowy. Kadra Katzurina, niezależnie od tego, jak się jej przygoda z ME skończy i niezależnie od tego, co z niej po ME zostanie, nie tylko wygrywa, nie tylko gra świetnie, ale także niezmiernie widowiskowo. I zespołowo. Przed Eurobasketem mówiło się o Gortacie, o Loganie, tymczasem naturalizowany Amerykanin przez znaczną część meczu jest najsłabszym zawodnikiem polskiej drużyny, tymczasem jej bohaterami są koszykarze niby z drugiego planu – Ignerski czy Koszarek.
Ciekawe, że mimo bałwochwalczego stosunku Polaków do zagranicznych trenerów do tej pory nie zaczęła się Katzurinomania. Może to ze względu na narodowość byłego trenera Śląska ;), a może dlatego, że mamy Gortatomanię.
Ciekawe też, czy zacznie się Castellomania. Ja jestem pod wrażeniem pracy Argentyńczyka – choćby dlatego, że miał odwagę zrobić to, czego nie był w stanie zrobić jego rodak i poprzednik na posadzie: odpuścić Ligę Światową i dać w niej pograć zapleczu. Ile to było jazdy po trenerze i siatkarzach, gdy męczyli się z Finami i dostawali lanie od Brazylii. Po czym nagle się okazało, że ci najlepsi, którzy mieli wrócić do kadry na EMŚ i ME, nie wrócą, i nagle na Bąkiewiczu, Kurku czy Jaroszu spoczywa ciężar wyniku. I sobie z tym ciężarem radzą zdumiewająco dobrze. Ok, mieliśmy idealne losowanie – ale pamiętajmy, że przez ostatnie dwa lata polscy siatkarze przegrywali nie tylko z Rosją, Włochami czy Bułgarią, Brazylią czy Serbią, nie tylko z Hiszpanią,Holandią czy nawet Finlandią, ale także z Belgią (dwukrotnie), Czarnogórą i Estonią. Teraz reprezentacja, w której w porównaniu do pekińskiego składu ostał się jeden(!) skrzydłowy, wraca na swoje miejsce w europejskiej czołówce. I chociaż dziś się męczyła strasznie – wygrała.
Swoją drogą – czy Velasco nie przekombinował? W czwartym i piątym secie najwięcej szkód uczynił nam swoim serwisem Noda. Dlaczego więc w decydującym momencie tie-breaku na serwis wprowadził zamiast niego Rodrigueza? Cóż, nie nasz problem.
Niestety, jutro będzie jeszcze trzeci mecz. I jutro, po raz pierwszy od czasów, kiedy trenerem reprezentacji był Antoni Piechniczek, Polska odpadnie z eliminacji do MŚ w piłce nożnej.
I naprawdę nie chce mi się jeszcze raz o tym pisać.
PS. Naprawdę chciałem już spuścić zasłonę milczenia na działalność Leo Beenhakkera, ale się nie da. Oto czytam, że ze Słowenią mamy zagrać “ofensywnie”. I co? To “ofensywne” ustawienie to zamiana jednego pomocnika na innego. Stan napastników w składzie bez zmian: jeden. Mimo tego, że każdy widział, że w meczu z Irlandią gra się zaczęła po wprowadzeniu drugiego napastnika.
Ten facet jest niereformowalny. Na szczęście to już prawie koniec.