K-K

Wśród moich wspomnień sportowych z młodości, obok Wyścigów Pokoju, występów Bońkowego Juventusu w europejskich pucharach, sukcesów Grubby i Kucharskiego w Superlidze i rywalizacji Kukuczki z Messnerem o Koronę Himalajów, poczesne miejsce zajmują mecze Karpowa z Kasparowem.

Nigdy przedtem i nigdy potem szachowa rywalizacja nie ekscytowała tak bardzo milionów kibiców. Dzisiaj przeciętnemu kibicowi może gdzieś się obiły o uszy nazwiska Topałow, Anand, Kramnik czy Kamski, ale raczej nie byłby w stanie powiedzieć, kto z nich tej chwili jest mistrzem świata i kogo pokonał w walce o ten tytuł. A już bezpośrednia relacja z meczu o mistrzostwo świata w szachach prowadzona w ogólnodostępnej telewizji wydaje się poza granicami wyobraźni. A wtedy – było specjalne studio, prowadzone przez redaktora Jacka Żemantowskiego, i zaraz po rozegraniu każda partia była komentowana przez mistrza Stefana Witkowskiego. Najdramatyczniejsze momenty rywalizacji były relacjonowane niemal na żywo – w przerwach między programami wchodził Żemantowski i przedstawiał aktualną pozycję. Właśnie w taki sposób relacjonowano ostatnią partię drugiego meczu, którą Karpow musiał wygrać, żeby obronić tytuł – zdecydował się wtedy na atak za wszelką cenę i poległ z kretesem. Dwa lata później podobnie “niemal na żywo” Dwójka transmitowała ostatnią partię meczu sewilskiego, gdzie w analogicznej sytuacji był drugi pan K. Jako kibic Garriego przeżyłem wówczas momenty głębokiego załamania, jednak po dramatycznej partii arcymistrz* z Baku ograł Karpowa w końcówce hetmańskiej.

Chyba tylko mecz Spasski-Fischer cieszył się porównywalnym zainteresowaniem do rywalizacji panów K-K – ale jednak w dużej mierze ze względów pozaszachowych. Zarówno z punktu widzenia sportowego jak i sztuki szachowej tamten mecz zresztą raczej rozczarował. Tymczasem rywalizacja K-K toczyła się na najwyższym chyba poziomie w historii meczów o mistrzostwo świata (zwłaszcza w meczu drugim, trzecim i piątym), a wiele partii z niej pochodzących na zawsze zostanie w złotych księgach szachów. Jak choćby ta słynna szesnasta partia drugiego meczu, którą zachwyciłem się już w bezpośredniej relacji telewizyjnej i której zapisu długo później poszukiwałem.

Jeżeli Garri Kasparow jest uważany za najpoważniejszego kandydata do miana szachisty wszech czasów, to w największej mierze właśnie dzięki Karpowowi. Rywalowi, który zmusił go do doprowadzenia sztuki szachowej na poziom, jakiego w historii nie widziano. Pisałem tu kiedyś (co wywołało zgorszenie Zamorano), że w ostatnim meczu obu panów zacząłem kibicować Karpowowi – bowiem nie dało się nie podziwiać uporu, z jakim arcymistrz z Uralu bronił się przeciw Terminatorowi. To był przecież zupełnie równy mecz! Dopiero całą dekadę póżniej Kasparow napotkał godnego siebie rywala.

W tym miesiącu panowie K-K spotkali się jeszcze raz przy szachownicy. Tym razem towarzysko. Tym razem jeżeli ich mecz trafił na strony gazet, to wyłącznie polityczne – Kasparow jest dziś jednym z najaktywniejszych rosyjskich opozycjonistów. Szachy są zupełnie inne niż ćwierć wieku temu – komputery nie tylko ogrywają jak chcą arcymistrzów, ale ich obecność wymusza zmiany w przepisach szachowych (np. likwidację dogrywek i przyspieszenie partii) i zmienia sposób przygotowania graczy. Kto wie, czy za kilkanaście-kilkadziesiąt lat potężny komputer raz na zawsze nie ustali, jaka jest optymalna sekwencja posunięć i jakim wynikiem powinna skończyć się partia szachowa – tak jak wiadomo, że partia kółka i krzyżyka przy dobrej grze obu stron musi się skończyć remisem.

Tym bardziej się cieszę, że mogłem panów K-K oglądać w akcji.

 

* Ostatnio gdzieś usłyszałem, jak jakiś tłumocz angielskie “grandmaster” spolszczył jako “wielki mistrz”. Od razu sobie wyobraziłem Garriego w krzyżackim płaszczu, z szachownicą jako tarcza ;).

Advertisement