Jest wiele ohydnych zjawisk w reklamie, ale udawanie przez reklamę komercyjną reklamy społecznej zalicza się w moim przekonaniu do tych najohydniejszych. A już gdy taka reklama jest adresowana do dzieci, jest to ohyda to kwadratu (moim zdaniem reklama adresowana do dzieci powinna być w ogóle zakazana). Naprawdę, mało co mnie wzburzyło w ostatnim okresie w stopniu podobnym do nowej kampanii Żywiec Zdrój “Mamo, tato, wolę wodę”. Kampanii, która oficjalnie ma tworzyć zdrowe zwyczaje żywieniowe wśród dzieci i młodzieży, a naprawdę ma wychowywać przyszłych klientów Żywcowi Zdrój i innym firmom z tego biznesu.
Nie da się ukryć, i dotychczas producenci butelkowanej wody imponowali marketingiem. Udało im się przekonać znaczną część Polaków (i nie tylko Polaków zresztą), że woda z kranu w ogóle nie nadaje się do picia, że to jest trucizna grożąca śmiercią lub kalectwem, i że trzeba kupować wodę butelkowaną. (Prawdą jest, że są w Polsce miejsca, gdzie z kranów leci woda do picia się nadająca w stopniu mocno umiarkowanym. Od dzieciństwa jestem przyzwyczajony do smacznej kranówy katowickiej i gdy przeniosłem się do Wrocławia, tamtejsza woda mi po prostu nie smakowała. (A już kompletnie do picia nie nadawała się woda z Mokotowa – taka ciekawostka, bo w innych częściach Warszawy kranówa była bardzo dobra).
W tej chwili chodzi o coś więcej. Oficjalnym celem kampanii jest “zachęcenie najmłodszych do picia wody, jako najzdrowszego płynu oraz promowanie zdrowego stylu życia, w tym aktywności fizycznej i racjonalnego odżywiania“. Tak naprawdę chodzi o wychowanie sobie konsumenta. Wdrukowanie mu od najmłodszych lat, że potrzebuje ileś tam litrów płynów, że te płyny mogą być uzupełniane tylko przez picie (a nie np. przez jedzenie owoców), że jak pić, to tylko wodę, bo woda jest najzdrowsza. I skojarzenie tej zdrowej wody z produktami firmy Żywiec Zdrój. Wszystko za pomocą eventów w przedszkolach i szkołach podstawowych, gdzie będą rozdawane gadżety zaakceptowane przez “niezależnych recenzentów Ministerstwa Edukacji Narodowej”. O lodach, które kręci się pod nosem pani minister Hall, pisano niedawno przy okazji afery podręcznikowej. Tym razem pewnie nikt nie zareaguje, bo nikomu bezpośrednio to nie przeszkadza. Ale ja bardzo chciałbym się dowiedzieć, jakie kryteria decydują, jaka firma może dostać zezwolenie na reklamowanie się w szkołach i przedszkolach.