Dziwne wrażenie mam czytając niektóre komentarze po medalach reprezentacji siatkarskich. Jakby zdobyli je nie ci trenerzy, którzy zdobyć je mieli i jakby psuły one szyki paru osobom, które tęsknią za inną obsadą selekcjonerskich stanowisk.
Może w mniejszym stopniu to dotyczyło kadry męskiej. Fan-klub Raula Lozano, jeszcze rok temu głoszący, że nieprzedłużenie kontraktu z “Napoleonem” grozi świńską grypą, powrotem Jarosława Kaczyńskiego do władzy i przegrywaniem z jakimiś Estonią, Czarnogórą i Belgią (zaraz, to za Lozano zdarzyły się porażki z tymi zespołami? e, to się wytnie), jakoś się pogodzili z tym, że Castellani już w pierwszym roku swojej pracy osiągnięcia swojego poprzednika przebił, i teraz tylko starają się wmówić, że Castellani jest kontynuatorem Lozano i nie zdobyłby Mistrzostwa Europy, gdyby nie on. Ale Daniel Castellani ma jedną niezaprzeczalną zaletę – nie jest Polakiem.
Jerzy Matlak ma o wiele gorzej. Właściwie od początku swojej pracy miał do czynienia z niezbyt przychylnymi mu recenzentami – zarówno tymi, którzy opowiadali się za kolejnym trenerem zagranicznym, jak i zwolennikami swojego konkurenta. Do tego wszystkiego musiał jeszcze radzić sobie z hiperrecenzentem, w roli którego obsadził się Andrzej Niemczyk. Nie wiem, czy to typowo polskie zjawisko, czy występuje też w innych krajach, ale jest pod każdym względem chore. Trener, który w przeszłości odnosił sukcesy, ale którego z jakiegoś powodu odsunięto od pracy z reprezentacją, jest zapraszany do telewizji i gazet do komentowania pracy swojego następcy. Nawet przy braku jakichkolwiek złych intencji czy choćby podświadomych resentymentów jest to sytuacja mocno niezręczna.
Przyznaję, że dziwiłem się nerwowym reakcjom Matlaka w czasie mistrzostw. Dziwiłem się też wyjątkowo ostrej wypowiedzi trenera Makowskiego po meczu o trzecie miejsce. Przeczytałem tekst Przemysława Iwańczyka i dziwić się przestałem.
Szkopuł w tym, że o przyszłości kadry siatkarek nie wiadomo nic. Kto zagra w przyszłym sezonie, kto będzie trenerem, czego od nich oczekiwać.
Nie wiadomo co prawda, dlaczego nie wiadomo ma być, kto będzie trenerem, skoro Jerzy Matlak podpisał kontrakt do igrzysk w Londynie. Ale – z jednej strony Iwańczyk pisze o “mocno dyskusyjnym stylu Matlaka”, z drugiej – wspomina o kandydaturach Świderka lub trenerów zagranicznych, z trzeciej – okazuje godną podziwu troskę o Joannę Matlak, pisząc, że może jej mąż chciałby się nią zająć i z prowadzenia kadry zrezygnować.
Można dyskutować o stylu Matlaka (sam pisałem o tym, że w tych mistrzostwach w pewnym momencie stracił kontakt z drużyną, a podpowiedzi Makowskiego na czasach na pewno dawały więcej), ale wysyłanie go do opiekowania się żoną w takim kontekście może budzić tylko głęboki niesmak. Ale mniejsza z tym. Iwańczyk chciał przecież nie tylko obalić Matlaka, ale wezwać do szerszej rewolucji. Tak to fajnie wyglądało po pierwszej rundzie (idę o zakład, że to wtedy powstał ten tekst)… ale cóż, te słabe siatkarki ze słabej polskiej ligi jakoś wyprzedziły te stawiane za wzór Niemcy i Turcję i zdobyły medal.
Ale przecież, jeśli medal nie pasuje do tezy, to tym gorzej dla medalu.