Wybrałem się dzisiaj do salonu pewnej marki (mniejsza o nazwę) obejrzeć jeździdło, którym jestem zainteresowany. W toku konwersacji z bardzo miłym sprzedawcą dowiedziałem się zupełnie przypadkiem, że na rynek polski owe jeździdła przygotowywane są w wersji, w której… nie można wyłączyć świateł mijania. Nie tylko włączają się one automatycznie przy uruchomieniu silnika (co jeszcze byłbym w stanie zrozumieć), ale nie da się ich wyłączyć podczas jazdy. Oznacza to, że jeśli owym samochodem wybiorę się do kraju, w którym parlamentarzyści są mniej zidioceni/skorumpowani (niepotrzebne skreślić) i nie wprowadzili jeszcze obowiązku całorocznego świecenia (a tak się składa, że Polska jest wyspą świecenia w środkowej Europie: ani Niemcy, ani Czesi, ani Słowacy nie są oświeceni), to po prostu nie będę w stanie świateł wyłączyć, nawet w słoneczny dzień. A w takiej Grecji mogę dostać mandat, gdyż jazda na światłach jest tam w dzień zakazana. Ciekawe, czy koszty mandatów pokryje dystrybutor samochodów.
Ale rozumiem, że dystrybutora mało obchodzą Czechy czy Niemcy. W Polsce obowiązek świecenia obowiązuje – a instalując w nowych samochodach światła, których się nie da wyłączyć, dystrybutor przyczynia się do jego utrwalenia. Gdyby teraz powróciła dyskusja o zniesieniu owego obowiązku, pojawi się argument, że “przecież ileś tam nowych samochodów jest wyposażonych w automatycznie włączające się światła mijania, więc zniesienie obowiązku ich używania jest bez sensu”.
Swoją drogą, już widzę reakcję kierowców, gdyby te same samochody były sprzedawane z ogranicznikiem prędkości do 130 km/h (więcej legalnie w Polsce jeździć się nie da). Dlaczego więc w przypadku świecenia takie numery przechodzą?