Zabawnego newsa znalazłem dzisiaj na Gazecie – Kalifornia wprowadza limity zużycia energii przez telewizory.
Generalna zasada będzie taka – im większy ekran telewizora, tym więcej energii będzie mógł zużywać. Dodajmy, że dwa lata później wprowadzone zostaną jeszcze bardziej restrykcyjne ograniczenia. Nowe przepisy będą dotyczyły wyłącznie nowych telewizorów, sprzedawanych na terenie stanu Kalifornia. Co ważne, nie obejmą one wszystkich odbiorników, a jedynie te, których ekrany mają mniej niż 1,4 tys. cali kwadratowych (czyli poniżej 58″ przekątnej).
Sweet. Limity energii są tylko dla plebsu, którego nie stać na wypasione telewizory. Elita może sobie emitować tyle CO2, ile jej się żywnie podoba. (Przynajmniej na razie, bo Komisja ds. Energii coś tam wspomina o jakiejś further examination). To jest dla mnie w jakiejś mierze symbol tej całej walki z globalnym ociepleniem – walki, która polega nie na promowaniu zmiany stylu życia i ograniczeniu konsumpcji (w tym przypadku – na ustaleniu sztywnego limitu mocy niezależnego od wielkości telewizora), ale na promowaniu wypasionych, drogich i podobno energooszczędnych urządzeń. Najzabawniejsze jest jednak przekonywanie, że to w sumie wszystko dla dobra tego plebsu, bo co prawda zapłaci więcej za telewizor, ale to mu się zwróci w koszcie energii. Do licha, czy ktoś zakłada, że plebs na tyle nie umie liczyć, że sam nie potrafi sobie porachować, co mu się bardziej opłaci?
Telewizory, żarówki, jeszcze parę kwiatków tego typu – a potem jest wielkie zdziwienie, że jacyś prawicowi populiści uważają walkę z globalnym ociepleniem za megahucpę. Może lepiej nie dawać im argumentów?