Przerobiłem właśnie lekturę “Wyborczych” z całego tygodnia, a tam dyskusja na temat porównania dwudziestolecia międzywojennego z dwudziestoleciem suwerennej Polski po 1989. Akurat jestem świeżo po lekturze książki Jerzego Tomaszewskiego i Zbigniewa Landau, w której jasno dowodzą, że Polska w latach międzywojennych poczyniła w liczbach bezwzględnych co najwyżej minimalny postęp, a porównując go do postępów uczynionych przez porównywalne kraje (więc wcale nie Niemcy, Wielką Brytanię czy Stany Zjednoczone, ale np. inne kraje środkowej Europy) wyjdzie, że tak naprawdę przeżywała – nie bójmy się słów – zastój. Tak, zastój, mimo Gdyni, COP-u i paru innych bardzo potrzebnych, ale przecież nie zmieniających obrazu całego państwa inwestycji. Dlatego gdy dzisiaj czytam gdzieniegdzie o miałkości osiągnięć Trzeciej RP w porównaniu z Drugą, zastanawiam się, jakie kryteria przyjmują ich autorzy. Wzrost PKB? Dobrobyt ludności? Wzrost wykształcenia? Naprawdę, trudno mi sobie wyobrazić kryterium, w którym Druga RP byłaby górą.
O ile więc z satysfakcją przyjąłem tekst Adama Leszczyńskiego, o tyle mocno się wzburzyłem czytając wywiad z Tomaszem Nałęczem z najnowszej Świątecznej (nie ma jeszcze w wersji on-line). Teza autora brzmi – elity II RP były zdecydowanie bardziej ideowe i w ogóle na wyższym poziomie niż elity III RP (choć tu na szczęście były nieliczne wyjątki, jak Mazowiecki czy Geremek). Wpada tu przy okazji w sprzeczność, bo z jednej strony opisuje pozytywnie polityków przedmajowych, z drugiej – stawia na piedestał Piłsudskiego. Albo więc zarzuty Piłsudskiego wobec demokracji miały jakieś podstawy, albo nie – a wtedy kwalifikowanie go jako “wielkiego polityka” musi budzić poważne zastrzeżenia. Naprawdę jednak nóź się w kieszeni otwiera, gdy profesor porównuje Piłsudskiego i Kaczyńskiego pisząc, że marszałek nigdy nie zadawał się z takimi typami jak Giertych i Lepper – nie wspominając o takiej “drobnej” różnicy, że Kaczyński uszanował rządy demokratyczne i był zmuszony tworzyć koalicję z takimi politykami, jacy byli w parlamencie i posiadali mandat wyborców – a Piłsudski demokrację podeptał i nie musiał szukać żadnych partnerów (otwiera się pytanie, czy zwycięzca znad Wieprza był w stanie kogokolwiek traktować jako partnera).
Do licha – ja wiem, że idelizacja przeszłości jest zjawiskiem powszechnym niezależnie od epoki historycznej i szerokości geograficznej, sam mam mnóstwo zastrzeżeń do naszych obecnych polityków, ale mimo wszystko – żyjemy od 20 lat w państwie demokratycznym, jak dotąd żaden prezydent RP nie został zamordowany, żaden lider, nawet z najbardziej przerośniętym ego, nie pokusił się o próbę zdobycia czy utrzymania władzy w sposób sprzeczny z prawem, mimo narzekań Nałęcza na “brak idei” jesteśmy w stanie bronić swoich interesów międzynarodowych chyba bardziej skutecznie niż w dwudziestoleciu – o co więc chodzi?