Przed Pucharem Wielkich Mistrzów wszyscy powtarzali, że to nieistotny turniej, jakiś kolejny kaprys szefa FIVB, że polscy siatkarze jadą na niego zupełnie z biegu, bez aklimatyzacji. Do tego ze składu mistrzów Europy (i tak jak wiadomo bez trzech najlepszych skrzydłowych) wypadło dwóch najważniejszych zawodników.
A jednak porażki z Japonią, Kubą i Brazylią wywołały mały atak histerii i już gdzieniegdzie czytam o “kompromitacji” mistrzów z Izmiru, że tytuł mistrzów Europy dostał się w ręce chłopców Castellaniego wyłącznie przypadkiem… Szkoda gadać. Nasuwa się parę uwag o mentalności “wspaniałych” polskich kibiców siatkówki, którzy nie potrafią zrozumieć, że nie da się utrzymywać najwyższej formy przez cały czas, zwłaszcza przy tak przeładowanym kalendarzu jak w siatkówce; że niektóre turnieje trzeba traktować jako formę przygotowania i przetestowania ustawień, a inne – po prostu rozegrać, nie nastawiając się na wynik.
Zaczynam rozumieć Raula Lozano, że orał przez całą Ligę Światową składem wicemistrzów świata i śrubował serię meczów bez porażki. Wszak po każdej porażce usłyszałby, że “zdobył wicemistrzostwo tylko przypadkiem”. Trzymam kciuki za Castellaniego, żeby konsekwentnie nie przejmował się takim podejściem i robił swoje.
A ważny będzie wynik na MŚ. I wierzę, że tam Polska będzie z Kubą, Japonią, a może i Brazylią wygrywać.