Żyjemy w czasach coraz bardziej obsesyjnej obawy o bezpieczeństwo, a już szczególnego rozmiaru ta obsesja nabiera, gdy chodzi o bezpieczeństwo dzieci. Ostatnio ze zdziwieniem dowiedziałem się, że w dzisiejszych czasach pozwolenie dziecku z ostatnich klas podstawówki, czy nawet gimnazjaliście na samodzielny powrót do domu jest przejawem jakiegoś szalonego ryzyka – co więcej, że szkoła na taki powrót nie pozwoli. Pamiętam, gdy mając dziewięć lat samodzielnie jeździłem autobusem z Piotrowic do centrum Katowic na gimnastykę korekcyjną. Dzisiaj moimi rodzicami pewnie zainteresowałby się Sąd Rodzinny – tak jak ma się podobno zainteresować kobietą, która wyszła do sklepu i zostawiło czteroletnie dziecko. Nie ma co prawda żadnych przesłanek, żeby dziecko miało zrobić coś nierozsądnego, ale mogło wypaść przez okno.
Nie wierzę w to, że świat się aż tak bardzo zmienił, że pedofil czy złodziej czyha za każdym rogiem, że nie da się nauczyć w miarę inteligentnego dziesięciolatka zasad bezpiecznego przekraczania ulicy (choćby bardziej ruchliwej niż te ćwierć wieku temu). I uważam, że rodzice chcąc zabezpieczyć swoje dzieci przed wszelkim możliwym ryzykiem tak naprawdę robią im krzywdę. Ale wiem – zostanie wytoczony argument: “Jak sam będziesz miał dzieci, to zobaczysz”. Nie ma co ukrywać – argument zamykający dyskusję.