Oglądam lokaty bankowe. Hitem ostatnich miesięcy stała się lokata z dzienną kapitalizacją, pozwalająca ominąć naliczanie podatku Belki. Jasne jak słońce, że to jest wykorzystywanie luki prawnej, i zupełnie nie rozumiem, czemu jeszcze nie ma projektu ustawy, który tę lukę prawną zatyka. Zanim jednak wynaleziono to dzieło inżynierii finansowej, na topie były inne antybelkowe produkty – lokaty, które tak naprawdę nie były lokatami, tylko niby ubezpieczeniami na życie i jako takie były z Belki zwolnione. Tyle że banki oferowały dla takiego produktu takie samo oprocentowanie jak dla lokaty już po potrąceniu Belki. Czyli – jeśli lokata miała oprocentowanie nominalne 8%, to ubezpieczenie 6,48%.
Przyznaję, że nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy takie produkty kupowali. Wygląda na to, że niechęć do płacenia podatków jest tak silna, że powoduje zachowania kompletnie nieracjonalne. Nie dość, że to, co mieli zapłacić fiskusowi, płacą bankowi (czyli co prawda nie będzie pieniędzy na nauczycieli i autostrady, ale prezes kupi sobie nowy odrzutowiec), to jeszcze wybierają gorszy produkt (bo np. bez gwarancji BFG). I tak sobie myślę – czy nie jest to jednak jakiś tam efekt dwudziestoletniej już prawie propagandy, że podatki są czymś z założenia złym, są formą okradania człowieka przez państwo z jego pieniędzy. Nie ma się co dziwić, że wytworzył się tak silny resentyment antypodatkowy, że każdy podatek traktuje się jako z gruntu niesprawiedliwy, co więcej – unika się jego płacenia, choćby trzeba było na złość fiskusowi odmrozić sobie uszy.
Inna sprawa – i tu wracam do pierwszego akapitu – że płacąc uczciwie podatki (czy np. abonament radiowo-telewizyjny) bardzo często czuję się jak frajer, widząc, jak państwo przyzwala na ich olewanie.