O wolność internetu

W stanie wojennym rozpowszechniła się zabawa w znajdowanie w prasie podtekstów, których ówcześni propagandyści wcale dostarczać nie chcieli. Typowy przykład: opis brutalnego zdławienia przez wojsko i policję jakiejś demonstracji w Chile – gdy mniej więcej w taki sam sposób wojsko i policja sobie poczynała z demonstracjami w Warszawie czy Gdańsku, o czym oczywiście prasa już nie pisała.

To doświadczenie przypomniało mi się, gdy w dzisiejszej Wyborczej przeczytałem wybity wołami na pierwszej stronie tytuł “O wolność internetu”. W pierwszej chwili pomyślałem, że mowa jest o skandalicznej rządowej propozycji wprowadzenia Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych. Że pojawiła się jakaś poważna inicjatywa społeczna (nie, żebym uważał działania Internet Society Poland czy innych organizacji za niepoważne, ale obawiam się, że rząd potraktuje je jak padający deszcz) skierowana przeciw tej próbie ograniczania wolności słowa i myśli. Albo że gdy rząd pod pretekstem walki z hazardem chce ograniczać wolność, sama Gazeta Wyborcza otwarcie i odważnie wypowie swoje stanowisko, tak samo jak odważnie i otwarcie wypowiadała je w latach 2005-07.

Otóż nie. Tekst jest, jak najbardziej, o walce z cenzurowaniem internetu. W Chinach.

Advertisement