Półtora roku temu, po Pekinie, zapanował dość powszechny consensus, że powinniśmy nieco inaczej przygotowywać nasze ekipy olimpijskie. Powinny być mniejsze, składać się z zawodników, którzy mają realne szanse na miejsce w (szerszej lub węższej) czołówce oraz ewentualnie paru młodych zdolnych, którzy dają nadzieję, że do tej czołówki będą należeć w najbliższej przyszłości. Powinniśmy skoncentrować nasze przygotowania na kilku wybranych dyscyplinach, w których możemy się liczyć, a inne odpuścić. Tak pisali dziennikarze, tak mówili kibice, z tym się zgadzały – o dziwo – władze sportowe.
Wczoraj poznaliśmy skład na ZIO 2010 i… do Vancouver jedzie 47 sportowców. Ok, tę liczbę “robią” drużyny: biathlonistek, łyżwiarzy i łyżwiarek, skoczków, biegaczek, bobsleistów – wszystkie mające jakieś tam szanse na niezłe miejsca. Ale oprócz nich jadą narciarka alpejska, skicrossistka, saneczkarz… Przyznaję, że pierwszy raz zetknąłem się z tymi nazwiskami czytając skład olimpijskiej reprezentacji. Nie musi to oczywiście świadczyć o niczym oprócz mojej ignorancji, ale aż sprawdziłem sobie ich wyniki w Pucharze Świata. Pojedyncze miejsca w trzecich dziesiątkach.
Na co tak właściwie liczymy w związku z ich występem?