Płyty lat dwutysięcznych – druga dziesiątka

W uzupełnieniu poprzedniego wpisu i na prośbę Verne’a, zacząłem zestawiać drugą dziesiątkę. I tak się przy tym rozpędziłem, że skończyło się na trzeciej.  Oczywiście kolejności nie należy traktować zbyt poważnie, oczywiście też przynajmniej o kilku płytach mogłem zapomnieć :). Staram się nie powtarzać tych samych wykonawców – gdyby nie to, pewnie znalazłaby się jeszcze jedna płyta no-man, Silver Mt. Zion, może The Mars Volta…

11. Camel – A Nod and A Wink (2002)



Stara miłość nie rdzewieje. To najprawdopodobniej pożegnanie z muzyką Camel – ale pożegnanie wspaniałe.

12. Radiohead – Kid A (2000)



Gdy w 2000 roku poznawałem tę płytę, byłem przekonany, że mamy do czynienia z czymś zupełnie wyjątkowym: będący na samym szczycie zespół nagrywa płytę kompletnie odjechaną (nie, że OK Computer nie było odjechane), kompletnie eksperymentalną i bardzo progresywną. Miałem nadzieję, że to będzie początek nowej drogi dla samego Radiohead, jak i dla całej muzyki XXI wieku. Tak się nie stało, Kid A jest “tylko” jednorazowym skokiem w bok, ciekawostką – i dlatego “tylko” w drugiej dziesiątce.


13. Hood – Cold House (2001)



Gdyby mnie ktoś zapytał, o co chodziło w rocku progresywnym, dałbym mu do przesłuchania Close To The Edge. Gdyby mnie ktoś zapytał, o co chodziło w post-rocku, dałbym mu Cold House.

14. PJ Harvey – White Chalk (2007)



Tori Amos nie żyje, niech żyje PJ Harvey.

15. Fennesz – Venice (2004)



Znawcy pewnie wybraliby wcześniejszą Endless Summer, ja jednak wolę Venice – głównie ze względu na poniższy cudowny kawałek z udziałem Jednego Z Moich Ukochanych Wokalistów.


16. Supersilent – 6 (2003)



Wbrew pozorom i odkurzacz potrafi być melodyjny.

17. Mogwai – Rock Action (2001)



Zdążyłem się załapać na ostatni moment w karierze Mogwai, kiedy byli jeszcze zespołem twórczym i ciekawym.

18. Mum – Finally We Are No One (2002)



To samo dotyczy Muminków.

19. Piano Magic – Writers Without Homes (2002)



To samo dotyczyłoby Piano Magic, ale po kryzysie w połowie dekady otrząsnęli się i nagrali świetny album Ovations. Mimo wszystko i tak najbardziej lubię płyty z początku lat dwutysięcznych, a zwłaszcza powyższą.

20. Yann Tiersen & Shannon Wright (2004)



W rankingu najsmutniejszych płyt dekady na równi z Sidsel Endresen, Silver Mt. Zion i Sigur Ros.

21. Peter Gabriel – Up (2002)




Pierwsza połowa genialna, druga – taka sobie. Mimo to – mnóstwo radości mi ta płyta sprawiła wtedy i cieszy do teraz.

22. Porcupine Tree – Fear of a Blank Planet (2007)



Steven Wilson zawrócony z drogi ku coraz cięższemu i bardziej technowemu brzmieniu. Zastanawiałem się nad wcześniejszym Lightbulb Sun, ale jednak jako całość wolę Fear of a Blank Planet – chociaż i tak moje ulubione płyty Porcupine Tree ukazały się w dekadzie poprzedniej.


23. Tim Bowness & Samuel Smiles – World of Bright Futures (2000)

Niestety, mimo usilnych poszukiwań nie udało się znaleźć próbki z tego – bardzo rzadkiego – albumu. Ponieważ jednak nie mogę pozwolić, żeby PT Czytelnicy odeszli od kasy niezadowoleni, w zamian Bowness z Chilversem z późniejszej płyty.




24. Bark Psychosis – Codename Dustsucker (2004)



Obok Kate Bush, najbardziej zaskakujący powrót dekady. Zespół, który w latach 90. przecierał ścieżki post-rockowcom, po dziesięciu latach przerwy nagrał album równie dobry, równie ciepły, równie pełen radości jak Hex.

25. Gazpacho – Night (2007)



W Polsce szum wokół zespołu zrobił się po ubiegłorocznej Tick Tock, ja jednak wolę Night.


26. Björk – Vespertine (2001)



Wiem, że w dobrym towarzystwie nie wypada się przyznawać, że to moja ulubiona płyta Björk – ale mojej reputacji w sumie i tak nic już nie zaszkodzi.

27. Dredg – El cielo (2002)



Jakoś nie potrafię się przekonać do późniejszych albumów Dredg, ale El Cielo tak jak zrobiło na mnie wielkie wrażenie siedem lat temu, tak robi do dzisiaj.

28. Opeth – Blackwater Park (2001)



Opeth z czasów, kiedy nie wpadł jeszcze w łapska Stevena Wilsona i był porządnym metalowym zespołem.

29. Bruno Coulais – Le peuple migrateur OST (2002)



Poszedłem do kina na “Dwie Wieże”. Warto było pójść dla dwóch momentów – dla Emiliany Torrini śpiewającej Pieśń Golluma na końcowych napisach, przede wszystkim zaś – dla trailera Makrokosmosu z piosenką Roberta Wyatta. Potem się okazało, że ta Nicka Cave’a jest jeszcze ładniejsza.

30. Arca – On ne distinguait plus les têtes (2007)



Na sam koniec – płytka, która jest ze mną raptem od kilku tygodni, ale co do której czuję, że zasługuje na honorową wzmiankę. Nie tylko dlatego, że Sylvain to prawie jak Sylvian…

I jeszcze drobna statystyka na koniec – lata, z których pochodzą poszczególne płyty:

2000 – 4

2001 – 5

2002 – 7 (!)

2003 – 1

2004 – 3

2005 – 3

2006 – 1 (ale za to jaka)

2007 – 5

2008 – 0

2009 – 1

I znów nie wiem – czy na początku dekady powstawała fajniejsza muzyka, czy po prostu uważniej muzyki słuchałem?

 

 

Advertisement

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s