Przyganiał kocioł garnkowi

Obejrzałem właśnie fascynującą dyskusję o książce Kapuściński non-fiction w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dyskusja była tak gorąca, że jej moderator, Wojciech Tochman, wyszedł z roli i sam w pewnym momencie stanął w gronie krytykujących Domosławskiego. Pojechał po autorze książki za przekraczanie granic w wyciąganiu prywatnych spraw RK, a w szczególności za przytoczenie w książce opowieści byłej kochanki pisarza (anonimowej) bez konfrontacji z jego żoną (nieanonimową).

A mnie się przypomniał pewien głośny reportaż Tochmana sprzed 10 lat, Leży we mnie martwy anioł o Tomaszu Beksińskim, postaci dla wielu (dla mnie też) postaci nie mniej ważnej niż Kapuściński (choć oczywiście zupełnie innej). Reportaż grzebiący w życiu seksualnym i uczuciowym Wampira 656, żerujący na sensacji, jaką była jego śmierć, i też opowiadający o kobietach – przynajmniej w niektórych przypadkach – znanych z imienia i nazwiska (nawet jeśli Tochman tych nazwisk nie podaje). I miałem wielką ochotę zapytać Tochmana o tamten reportaż.

Clou debaty była rewelacyjna wypowiedź Romana Kurkiewicza: “Domosławski odebrał Kapuścińskiego Gazecie Wyborczej”, idealnie podsumowująca moje przemyślenia wyrażone tu. Swoją drogą, to naprawdę paradoks, że to właśnie dziennikarz Wyborczej zadał Gazecie ten cios – i że na łamach Gazety toczy się fascynująca debata, w której jednak znaczna część dyskutantów Domosławskiego broni. To jednak jest dla mnie dowód jakiegoś zelżenia klimatu intelektualnego w Polsce: kilka lat temu ani taka książka, ani taka debata nie byłyby możliwe.

Advertisement

Jak poparłbym przez przypadek JKM

Dzisiaj dostałem do wypełnienia sondaż opinii publicznej. Z wieloma pytaniami, począwszy od Kornelii Marek, a skończywszy na dożywociu dla młodocianych. Było też pytanie, jaką partię polityczną popieram. Na liście do wyboru, obok PO, PiS, SLD i paru inych doskonale znanych firm, była partia o nazwie Wolność i Praworządność.

Na początku pomyślałem, że to jakiś fake, sondażownia dla zmylenia przeciwnika dodała nieistniejącą partię – i aż dla żartu chciałem dać jej swoje poparcie. Ale dla sprawdzenia zapuściłem szybkiego gugla, i okazało się, że to nie żaden fake, tylko nowy byt polityczny Janusza Korwin-Mikkego.

Ciekaw jestem, ilu sondowanych się nabrało i poparło przez przypadek mojego ulubionego felietonistę dawnego “Brydża”.

Swoją drogą, facet jednak ma chody – bo jak inaczej można wytłumaczyć, że na liście partii do wyboru znalazł się WiP, a nie było o wiele jednak poważniejszej Polski Plus?

Gra Trójką II

Kiedy osiem lat temu przeciwko komercjalizacji Trójki na ulicach Warszawy protestowało grubo ponad sto osób (z niżej podpisanym włącznie), Wyborcza notkę o tym wydrukowała petitem, wciśniętą między inne notki o wydarzeniach z kraju.

Kiedy dzisiaj przeciwko prezesurze Jacka Sobali demonstruje jakieś trzydzieści osób, Wyborcza daje wielki tekst na prawie całą drugą kolumnę.

Chciałbym, żeby Sobala odszedł z Trójki. Ale jak patrzę, jak za moim ulubionym programem radiowym ujmuje się gazeta, która palcem nie kiwnęła przez te wszystkie lata, gdy Trójka była niszczona (mało tego – umieszczała panegiryki na rzecz Olszańskiego i otwarte kłamstwa broniące Laskowskiego) i której nagonka spowodowała odejście z Trójki dyrektora, który przywrócił jej świetność, to mam dokładnie takie samo wrażenie jak wtedy, gdy nagle w obronie Skowrońskiego występowali panowie Pietrzak czy Reszczyński.

Syndrom sztokholmski

Nie potrafię jeszcze wyjść z szoku.

Byłem przekonany, że po Górniku Henryk Kasperczak jest w Polsce trenerem raz na zawsze skończonym, że już nie zatrudni go żaden klub, a przynajmniej żaden, którego stać na w miarę renomowanego trenera. Okazało się, że zatrudniła go Wisła.

To jest naprawdę jakiś szczególny przypadek syndromu sztokholmskiego. Kasperczak jest człowiekiem, który osobiście – poprzez fatalne decyzje transferowe, złe prowadzenie drużyny, nieumiejętność zmotywowania jej na najważniejsze spotkania – odpowiada za zmarnowanie wielkiej szansy Białej Gwiazdy (z Żurawskim i Frankowskim) na pokazanie się w Europie. Później nie potrafił uznać swojej odpowiedzialności za poniesione porażki i z honorem podać się do dymisji. I takiego trenera do dzisiaj w Krakowie niektórzy uwielbiają, i takiego trenera władze Wisły ponownie zatrudniają.

Nie za bardzo rozumiem decyzji o zwolnieniu Skorży. Ale jak się już go zwolniło, to zatrudnienie na jego miejsce człowieka, który ostatnio wsławił się spuszczeniem drużyny, której na logikę spuścić się nie dało… Cóż, w tym sezonie Wisły spuścić się też nie da. Chyba.

Po przeczytaniu Kapuścińskiego non-fiction

Co Was najbardziej zdumiało i w największym stopniu zmieniło Wasz kapuścińskopogląd w książce Domosławskiego?

W moim przypadku:

– nie są to owe fragmenty o życiu intymnym reportera, o które tak się niektórzy oburzają. IMO zresztą książka wcale by nie straciła wiele bez tych fragmentów, a byłoby trudniej o preteksty do ataku,

– nie są to fragmenty o zaangażowaniu RK w komunizm i jego współpracy z polskim wywiadem. Jestem bardzo wdzięczny zresztą Domosławskiemu, że odszedł od rytualnej mantry pt. “współpracował, bo musiał, nikomu nie zaszkodził” i przypomniał, że dla lewicowego reportera współpraca z wywiadem socjalistycznej Polski nie była niczym nagannym, wręcz przeciwnie, była naturalnym wyborem,

– nie są to też podane przez Domosławskiego przykłady odejścia przez reportera od rzeczywistości historycznej i tworzenia fikcji. Akurat zawsze mi się wydawało, że niektóre fragmenty książek Kapuścińskiego, zwłaszcza tych późniejszych, są raczej formą alegorii niż realistycznym przedstawieniem świata. Chociaż na pewno lepiej bym się czuł, gdyby sam Kapuściński nie udawał, że np. Cesarz jest o Etiopii…

– nie jest to też rozdział o krytyce (a raczej jej braku) Kapuścińskiego w Polsce. Zastanawiałem się tu nad jej przyczynami, doszukiwałem się cenzury Salonu, ale myślałem też, na ile wpływ na taką sytuację miał sam Kapuściński. Jeżeli domysły Domosławskiego są trafne, to ten wpływ był znaczny. Wielka szkoda, że tak się stało, bo głos pisarza mógłby brzmieć bardzo mocno w debacie o Polsce i świecie po 1989 roku – tyle że pisarz, w obawie przed krytyką (a już zwłaszcza krytyką obejmującą jego zaangażowania przed 1980 rokiem), tego głosu nie zabierał, uciekając w komunały. Swoją drogą, tak sobie myślę, na ile komuna wykształciła w wielu ludziach kompletny brak odporności na krytykę, na rzeczową polemikę. Domosławski cytuje odpowiedni fragment z Lapidarium II – nigdy nie myślałem, że tak bardzo dotyczy właśnie doświadczenia samego Kapuścińskiego.

Szokiem natomiast jest dla mnie wiadomość o dokonanym za zgodą Kapuścińskiego wykastrowaniu amerykańskiego wydania Szachinszacha, z którego znikły fragmenty o udziale CIA w obaleniu Mossadegha i w ogóle o amerykańskiej polityce wobec Iranu. To tak jakby wydać w Rosji książkę o Europie Środkowej po wojnie i nie napisać w niej o udziale ZSRR w obaleniu Węgierskiego Października i Praskiej Wiosny. Charakterystyczne jest to, że Marka Beylina oburzyło nie ocenzurowanie Szachinszacha, ale sugestia Domosławskiego, że stało się to z powodu obaw Kapuścińskiego przed zdemaskowaniem go jako agenta polskiego wywiadu. Jakby ocenzurowanie książki np. z powodu niechęci do krytykowania wspierającego Solidarność amerykańskiego rządu byłoby lepsze. Osobiście sugestia Domosławskiego mnie nie przekonuje, ale z wszystkich możliwych wyjaśnień (zakładając, że rzeczywiście cięcia w Szachinszachu zostały dokonane za wiedzą reportera) wydaje mi się i tak dla pisarza najkorzystniejsza.

Dopisek z 4.03: jak zdumiewająco różnie można czytać tę samą książkę! W swoim bardzo krytycznym wobec AD tekście Remigiusz Grzela nazywa fragment o poszukiwaniu rozdziału Szachinszacha urzekającym! I generalnie, ta sprawa nie zwróciła specjalnie niczyjej uwagi. Nasuwa się wniosek, że koniunkturalizm polityczny u pisarza nie jest bynajmniej dla polskich krytyków czymś dyskwalifikującym; dyskwalifikujący może być ewentualnie koniunkturalizm zwrócony w złą, zdaniem krytyka, stronę.

Wreszcie – sama debata o książce. Już wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby taką samą książkę napisał dziennikarz bez takiego dorobku jak Domosławski i, co gorsza, nie związany z “Gazetą Wyborczą”. A tak – wypowiedzi w tonie świętego oburzenia pt. “nie czytałem i nie przeczytam”, tak typowe dla np. dyskusji o książce Zyzaka o Wałęsie, stanowią jednak zdecydowaną mniejszość. Być może książka Domosławskiego jest precedensem, który pozwoli na bardziej otwartą dyskusję w podobnych sytuacjach w przyszłości – o wiele trudniej teraz będzie wdeptać w ziemię kolejną biografię jakiejś wybitnej postaci polskiego życia publicznego.