Po raz kolejny bilety na koncert Jaromira Nohavicy w Korezie rozeszły się jak wołowina bez kości w czasach schyłkowego PRL-u, a niżej podpisany musiał obejść się smakiem. Nohavica jest w Polsce artystą popularnym wielce, choć są tacy, co o nim nie słyszeli: na przykład taki burmistrz rodzinnego miasta czeskiego barda nie znał “Tešinskej” – co swoją drogą pokazuje wyraźnie, jak wygląda w praktyce transgraniczność obecnego Cieszyna.
Tym, którzy Nohavicy jeszcze nie znali – w tym panu burmistrzowi – z pomocą przyszedł Antoni Muracki, który w towarzystwie znakomitych gości przygotował płytę “Świat wg Nohavicy” z polskimi wersjami piosenek JN. Płyta jest już na rynku od ponad pół roku… i chyba zrozumiałem dzięki niej lepiej źródło tak wielkiej popularności JN w Polsce. Ale zupełnie wbrew intencjom Murackiego. Uświadomiłem sobie bowiem, że takie połączenie ciepła i liryzmu z autoironicznym humorem, za które uwielbiam Nohavicę, jest na polskim rynku produktem absolutnie deficytowym. Że żaden z polskich artystów zaproszonych przez Murackiego do swojego projektu (a zaprosił absolutną śmietankę polskiej piosenki literackiej: Wojnowską, Geppert, Woźniaka, Sikorowskiego, Czyżykiewicza, Daukszewicza, Wolną Grupę Bukowina…) konkurencją dla Nohavicy w tym obszarze nie jest. Co więcej, trudno zarzucić Murackiemu błędy obsadowe – jedynym znanym mi artystą, który – jak sądzę – mógłby stanąć na wysokości zadania, jest Olek Grotowski. Bo i Andrzej Waligórski, dzięki interpretacji którego zyskał nieśmiertelność, był z wszystkich polskich autorów najbliżej tego połączenia humoru, ironii i liryzmu.
Efekt jest taki, że na “Świecie według Nohavicy” nie ma klimatu Nohavicy, dominuje zaś ów smutasowaty nastrój, za który serdecznie znielubiłem w pewnym momencie cały krąg zwany Krainą Łagodności. Pewnie, są wyjątki: śliczna interpretacja Koszulki Michała Łanuszki (chociaż akcenty na ostatnią sylabę dają po uszach!), Mam ledwie bliznę w wykonaniu Tadeusza Woźniaka czy wspomniana Cieszyńska Artura Andrusa – o zaśpiewanej po polsku przez samego Nohavicę Gdy odwalę kitę nie wspominając. Większość wykonań jest jednak po prostu przeciętna i raczej zniechęca do JN niż zachęca.
Ale tak naprawdę ten wpis sponsorują dwa wykonania, które mnie tak bardzo zbulwersowały, że stwierdziłem, że muszę o nich napisać. Mowa o Mikymauz i Pane prezidente, sprofanowanych przez, odpowiednio, Mirosława Czyżykiewicza i Krzysztofa Daukszewicza. Oba utwory z krótkiej listy tych najważniejszych utworów JN, oba zaśpiewane kompletnie bez wyczucia, zrozumienia, smaku. Czyżykiewicz najwyraźniej pomylił Nohavicę z jakimś Przemysławem Gintrowskim, Daukszewicz zrobił z pięknego, uniwersalnego tekstu agitkę polityczną. Ok, rozumiem, że nie mógł się powstrzymać od przywalenia Kaczyńskim, z odruchami warunkowymi trudno walczyć. Ale – głównym bohaterem oryginału jest autor listu do prezydenta: to nad jego nierozumieniem świata się zastanawiamy i jemu współczujemy. Z tekstu Daukszewicza znika i to zastanowienie, i to współczucie.
Nie, Panie prezydencie i Myszka Miki zdecydowanie przepełniają czarę goryczy. Szkoda czasu i pieniędzy, zwłaszcza że można po prostu posłuchać oryginału.