Historyczny Upadek WC

Mam spory ubaw oglądając reakcję Wyznawców Kościoła Premier League na najnowszy upadek ich bóstwa. Zachowania są różne: od zaprzeczenia, poprzez zwalanie winy na sędziego i podobno niesprawiedliwy przepis premiujący bramki na wyjeździe. Brak tylko jednego: uznania, że tym razem Arsenal/Manchester/Chelsea po prostu natrafiły na drużyny lepsze od siebie, i że to po prostu mieści się w porządku świata.

(Szczególnie zabawne jest to, co wypisują kibice Arsenalu – aż mi wstyd, bo naprawdę dość mocno sympatyzuję z klubem z Highbury (już nie Highbury? wiem, ale trochę głupio brzmi “sympatyzuję z zespołem z Emirates Stadium”) i po tym ciężkim laniu, jakie chłopcy Wengera dostali od Barcelony, aż żal czytać kolejne posty o tym, że sędziowie sprzyjają Katalończykom,  że gdyby nie Messi, to…, i że gdyby nie Arsenal, to talent Fabregasa by się w Barcelonie zmarnował. Cóź, lata porażek powodują, że kibice idą w ślady trenera i powoli tracą kontakt z rzeczywistością.

Oczywiście Albiceleste ma rację pisząc, że koniec hegemonii angielskiej Wielkiej Czwórki wynika nie tyle ze wzrostu sił reszty świata, co z relatywnego osłabienia Arsenalu, Chelsea, Liverpoolu i MU. (Obecny sezon w LM ma zresztą wyraźnie przejściowy charakter i mocno się kojarzy z podobnie “przejściowym” sezonem 2004). Zresztą o wspomnianym osłabieniu ligi angielskiej w ogólności, a WC w szczególności mówiło się już cicho przed sezonem, a głośniej w jego trakcie. Zmiany w układzie sił w europejskiej piłce nie są niczym nowym: starzy ludzie pamiętają czasy, gdy za najlepszą w Europie uchodziła liga włoska (przełom lat 80. i 90.), krótki okres przewagi Bundesligi, wreszcie hegemonię Primera Division na przełomie wieków i obecną (już minioną?) dominację Premier League. Dla dzieciaków jednak, tudzież dla ludzi, których pamięć nie sięga dłużej niż pięć lat, przewaga ligi angielskiej jest zjawiskiem równie oczywistym jak dla mnie oczywisty był ongiś dwudziesty stopień zasilania i brak papieru toaletowego w sklepach. Trwającą przez kilka lat sytuację nienormalną wzięli za normalną.

Pisałem już kiedyś, że moim zdaniem hegemonia ligi angielskiej w ostatnich kilku latach nie miała tak naprawdę żadnych przyczyn systemowych, a jej bezpośrednim źródłem był kaprys Romana Abramowicza, który wywołał istny wyścig zbrojeń w czołówce ligi, w znacznej części finansowany długiem. Dzisiaj zaangażowanie Abramowicza raczej spada, mamy globalny kryzys finansowy i nic nie wskazuje na to, żeby miał on ominąć także piłkę nożną. Manchesterowi United udało się utrzymać na szczycie także dzięki kilku wyjątkowo trafnym decyzjom transferowym w połowie dekady, dzięki którym tanio pozyskali piłkarzy młodych (Cristiano Ronaldo), relatywnie mało znanych (Vidić) i niby już na progu piłkarskiej emerytury (van der Sar) – stali się oni filarami wielkiego MU ostatnich lat. Nic jednak nie wskazuje, żeby taka seria wyjątkowo udanych transferów miała się powtórzyć.

Chwilowo brak chętnych na przejęcie palmy pierwszeństwa od Anglików (liga hiszpańska jest w porównaniu ze złotą erą sprzed dziesięciu lat okropnie płytka, włoska w dalszym ciągu boryka się z kryzysem finansowym i sportowym, Bundesliga to jeszcze nie ten poziom). Czeka nas więc pewnie kilka ciekawych sezonów, zanim wyklaruje się nowy porządek.

Advertisement