Refleksje pożałobne

Tak się złożyło, że kilka ostatnich dni spędziłem z dala od gazet, internetu i głównego nurtu wydarzeń i w związku z tym ten niezwykły tydzień obserwowałem trochę z boku. Zwróciłem jednak uwagę na parę interesujących zjawisk okresu żałoby, spisałem je i teraz te zapiski publikuję (ze względu na taki tryb publikacji jestem prawie pewien, że ktoś o tym już gdzieś zdążył napisać – ale ja prawie nie śledziłem ostatnio publicystyki prasowej ani blogowej).

1. Tendencja nie tylko do angelizacji ofiar katastrofy, ale także do ich heroizacji. Mówiono o “bohaterach”, o “poległych za Polskę”. Do pewnego momentu było to jakoś wytłumaczalne podniosłym nastrojem, ale im dłużej to trwało, tym bardziej mnie irytowało. Akurat w tym momencie gdy w całym kraju zawyły syreny, o 8.56 w sobotę, ja byłem w Strękowej Górze, nad Narwią, w bunkrze, w którym zginął kapitan Raginis ze swoimi żołnierzami. Z całym szacunkiem dla pasażerów Tupolewa, jest jednak różnica między przypadkową śmiercią w wypadku a świadomym oddaniem życia za ojczyznę czy inne wartości.

2. Elementem tej heroizacji była oczywiście też decyzja o pogrzebie Pary Prezydenckiej na Wawelu. Nie za bardzo mi się ona podoba, nie dlatego, żebym uważał, że uchybia w jakiś sposób randze Wawelu (skoro mógł być tam pochowany przywódca junty wojskowej, to tym bardziej może być prezydent wolnej i demokratycznej Polski), ale dlatego, że uważam, że miejscem pochówku prezydentów Polski powinna być Warszawa. Zwłaszcza gdy chodzi o osobę z Warszawą przez prawie całe życie związaną, a przez trzy lata będącą jej prezydentem.

Mniejsza z tym, kto tę decyzję wymyślił. Osobiście podejrzewam, że jakiś nadgorliwiec zwrócił się z zapytaniem do kardynała Dziwisza, a ten skwapliwie się zgodził. W każdym razie jeżeli ta decyzja sama z siebie nie wypłynęła z propagandowej potrzeby (a myślę, że nie wypłynęła), to idealnie się w rysujący ton propagandowy wpisała. Ton, w którym heroizacja ofiar, a w szczególności prezydenta Kaczyńskiego, ma dowieść słuszności jego wartości i jego polityki, ma być swego rodzaju szantażem moralnym wobec jego oponentów. Ten ton był wyraźnie obecny w TVP1 (na którą byłem skazany w dniach uroczystości pogrzebowych) czy Rzepie. Nie mam złudzeń, że pojawi się również w kampanii wyborczej, nawet jeśli sam kandydat PiS nie będzie go podnosił. (Jeżeli tym kandydatem będzie Jarosław Kaczyński, to przecież nie będzie nawet musiał mówić o swoim bracie, by wciąż przywoływać jego pamięć). Tak czy owak kampania, która jeszcze dwa tygodnie temu zapowiadała się jako spacerek dla Bronisława Komorowskiego, może być nerwowa i obfitować w zwroty sytuacji.

3. W ten ton szantażu moralnego wpisują się także inne pomysły upamiętnienia ofiar katastrofy, a w szczególności samego prezydenta. Nie mam nic przeciwko godnemu upamiętnieniu poszczególnych osób w szczególności poprzez nazwanie ich imieniem spraw z nimi związanych: tak więc podoba mi się pomysł nazwania sali w hospicjum imieniem Krystyny Bochenek, albo nazwaniu któregoś pociągu IR przez Włoszczową Północ “Przemysław Gosiewski”. Gdy jednak słyszę o nadaniu imienia Lecha Kaczyńskiego Stadionowi Narodowemu… Stadion Narodowy będzie jednym z najbardziej reprezentacyjnych obiektów stolicy przez lata i próba narzucania decyzji w sprawie jego patrona w takiej chwili i w takim trybie może być usprawiedliwiona tylko chęcią wyłączenia debaty, która w takiej sprawie przecież odbyć się powinna. 

4. I jeszcze jedną rzecz zaobserwowałem przez ten tydzień żałoby – Polacy jednak kochają instytucję prezydenta. Niekoniecznie przepadali za dotychczasowymi piastunami tego urzędu, kochają natomiast prezydenturę jako symbol. Jest to ważny wniosek dla wszystkich, którzy – tak jak ja – pragną wprowadzenia systemu kanclerskiego. Wygląda na to, że po 10 kwietnia te plany stały się jeszcze mniej realne.

Advertisement