Bosak, czyli błąd poznawczy lewicy

Tylko w ostatnich tygodniach mamy do czynienia z faktycznym zakazem demonstracji i ograniczeniem swobód obywatelskich pod pretekstem pandemii; podporządkowaniem partii rządzącej Sądu Najwyższego; ciągiem dalszym demolki mediów publicznych; wreszcie, z próbą ukradzenia ostatniego bezpiecznika demokracji – wolnych wyborów.

Wygrane przez Andrzeja Dudę wybory prezydenckie będą oznaczały całkowite domknięcie systemu rządów PiS, który będzie mógł teraz nie tylko jeszcze bardziej bezkarnie rozkradać Polskę, ale i ograniczać prawa człowieka i obywatela – bez żadnej kontroli. Zwłaszcza że następne wybory dopiero za trzy lata.

Mimo to znaczną część lewicowego komentariatu większym przerażeniem niż możliwe domknięcie monowładzy PiS napawają rzekome wzrosty w sondażach Krzysztofa Bosaka.

Najpierw zastanówmy się, na ile te wzrosty są rzeczywiście faktem istotnym statystycznie. Na dziś (24.05) jedynym sondażem, w którym kandydat Konfederacji przekroczył 10%, jest bardzo wątpliwe metodologicznie badanie PBS, w pozostałych jego wyniki wahają się w granicach 5-8%. Średnia z sześciu sondaży z ostatniego tygodnia, wyłączając rzeczony PBS, wynosi 6,8%, czyli dokładnie wynik Konfederacji z wyborów parlamentarnych. Nieco wyższe są notowania Konfederacji w pomiarach partyjnych, ale nadal jedynym badaniem dającym jej ponad 10% jest Kantar, od lat zawyżający wyniki jeszcze partii KORWiN. (Dla porównania – najnowszy Estymator daje Konfederacji 6,6%). Tak więc mamy do czynienia z pojedynczymi odczytami ponad 10%, którym nadaje się takie znaczenie, jakby Konfederacja już-już miała zdobyć większość.

Sporo komentarzy w tonie moralnego potępienia wywołała twitterowa sonda, w której w razie drugiej tury Duda-Bosak większość głosujących była skłonna poprzeć Bosaka. Otóż rozważania takie mają podobny sens jak dyskusje o składzie polskiej misji załogowej na Saturna, ponieważ drugiej tury Duda-Bosak nie będzie – chyba że wszyscy inni kandydaci umrą lub wycofają się z wyborów. Natomiast hipotetycznie zakładając konieczność wyboru mniejszego zła między dwoma radykalnie prawicowymi kandydatami, zupełnie nie dziwię się wyborcom wybierającym tego kandydata, który przynajmniej nie będzie długopisem Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście z wyborów w drugiej turze nie można wyciągnąć żadnych wniosków na temat przenikania się elektoratów (a jedynie o tym, kogo który elektorat uważa za ewentualne mniejsze zło).

Żeby była jasność – program Konfederacji, stanowiący miks radykalnego nacjonalizmu, antysemityzmu, homofobii, mizoginii, wrogości wobec Unii Europejskiej i jaskiniowego leseferyzmu gospodarczego, jest niewątpliwie przerażający i bardzo nie chciałbym, żeby ta partia kiedykolwiek rządziła Polską. Tak, też oburzam się postępującą normalizacją Konfederacji przez część polityków Platformy Obywatelskiej i sprzyjających jej komentatorów (np. aberracyjny tekst Magdaleny Środy, w którym Bosaka prezentuje jako sympatyczniejszą opcję niż Hołownię, Kosiniaka i Biedronia).

Tym niemniej nie mogę się oprzeć wrażeniu, że różnica pomiędzy PiS a Konfederacją, jeżeli w ogóle istnieje,, jest co najwyżej ilościowa, a nie jakościowa. To radni PiS, a nie Konfederacji, przegłosowują uchwały o strefach wolnych od LGBT i to w kontrolowanej przez PiS, a nie Konfederacji telewizji państwowej szczuje się na gejów i lesbijki. To szczeciński radny PiS (czy dokładnie – Solidarnej Polski) chciał dezynfekować ulice po LGBT. To PiS przegłosował niesławną ustawę o IPN nakładającą cenzurę na badania Holocaustu. To PiS rehabilituje morderców i faszystowskich kolaborantów. To współpracownik pisowskiego prezydenta chciał zrzucać polityków Razem do oceanu, to kontrolowana przez PiS prokuratura umarza śledztwo przeciw Międlarowi. To pisowski prezydent mianuje prominentnego członka Ordo Iuris na p.o. Prezesa Sądu Najwyższego. Tak, PiS jeszcze nie wprowadził całkowitego zakazu aborcji ani zakazu marszów równości, bo na razie ma inne priorytety – konsolidację swojej władzy. Nie zakładałbym się jednak, że po pacyfikacji sądownictwa i niezależnych mediów nie przyjdzie kolej i na to.

W PiS jest wielu polityków o poglądach bardzo bliskich Konfederacji. Przed wyborami parlamentarnymi 2019 Patryk Jaki ogłosił „Deklarację Nowego Pokolenia” i wezwał kandydatów na posłów do podpisywania się pod jej postulatami. Jakiści zadeklarowali m.in. że „będą głosować przeciwko wdrażaniu ideologii LGBT”, „nigdy nie zagłosują za roszczeniami żydowskimi – 447”, „zawsze zagłosują przeciwko przyjmowaniu nielegalnych imigrantów”, „nigdy nie zagłosują za podwyższeniem podatków”. Z podstawowych haseł programu Konfederacji brak tu tylko wezwania do wyjścia z UE i wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, ale nie wątpiłbym że sygnatariusze Deklaracji i z tymi postulatami sympatyzują.

Pod Deklaracją Nowego Pokolenia podpisało się ośmioro posłów Solidarnej Polski, ale podobne poglądy mają i ex-narodowcy, i ex-korwiniści, i reszta ziobrystów, i frakcja sprzyjająca ziobrystom w samym PiS, która już szykuje się do sukcesji po Kaczyńskim. Wizja Krzysztofa Bosaka zdobywającego władzę w Polsce nie wydaje mi się w tej chwili szczególnie realna. Wizja np. Patryka Jakiego zdobywającego władzę w Polsce i realizującego program Konfederacji wydaje mi się realna dużo bardziej – zwłaszcza że Jaki bije Bosaka cynizmem, wygadaniem i zdolnością do przybierania odpowiednich póz na bieżące potrzeby polityczne (nawet niektórzy lewicowcy uwierzyli, że serio się przejął tematem reprywatyzacji w Warszawie).

Podsumowując: uważam, że znaczna część sympatyków (i niektórzy) Lewicy popełnia poważny błąd poznawczy. Przecenia niebezpieczeństwo skrajnie prawicowej dyktatury Konfederacji – które w przewidywalnej przyszłości jest znikome – i lekceważy groźbę skrajnie prawicowej dyktatury PiS, która to groźba jest bardzo realna, a wybory prezydenckie stanowią ostatnie w jej realizacji przeszkodą. Jeżeli to głosów wyborców Bosaka zabraknie Dudzie do zwycięstwa w drugiej turze z demokratycznym kandydatem, będę się z tego powodu bardzo cieszyć, a nie martwić.

(Tekst ukazał się również na Lewicowym Hubie).

Advertisement