Krajobraz po wyborach

  1. PiS wygrywa, bo stworzył bardzo szeroką i stabilną koalicję wyborców – obejmującą elektorat konserwatywny oraz elektorat socjalny, i realizuje ich oczekiwania. Napisano już o tym wiele, więc nie ma się co specjalnie powtarzać. Filar konserwatywny może się osłabić pod wpływem postępującej jednak modernizacji społeczeństwa, ale jest to proces długotrwały i nie ma co zakładać że jeden czy drugi film naraz zrobią z Polski Irlandię. Filar socjalny może się załamać, kiedy załamie się budżet, ale ten jak na złość ma się cały czas dobrze.
  2. Platforma Obywatelska też miała swoją koalicję wyborców, dzięki której wygrała wybory w 2007 i 2011 – można ją nazwać koalicją modernizacyjną albo koalicją autostrad. Ona się rozsypała po Euro 2012. Wtedy też przestała działać sztuka udawania, że się jest jednocześnie partią progresywną i konserwatywną. Konserwatyści poszli sobie z Gowinem do PiS-u, progresywiści błąkają się w poszukiwaniu centrolewu.
  3. PO jest nadal największą partią opozycyjną, ale gdyby zapytać jej wyborców, dlaczego na nią głosują i jakie ich wartości reprezentuje, odpowiedzią w znacznej większości byłoby milczenie. Jej koalicja wyborców obejmuje przede wszystkim wyborców, których główną motywacją jest odsunięcie PiS. Otóż bardzo trudno taką koalicję poszerzać o tych, którym ten PiS aż tak bardzo nie przeszkadza – a zmotywowany antypisowski elektorat to jest jak widać grupa wyraźnie mniejsza niż koalicja wyborców PiS.
  4. Od dawna pisałem, że Koalicja Europejska w tym kształcie jest złym pomysłem (a jeszcze gorszym byłoby poszerzenie jej o Biedronia). Opozycja powinna była pójść dwoma blokami – chadecko-centrowym (najlepiej pod szyldem PSL, który miałby walczyć o odzyskanie Mazowsza czy Lubelszczyzny – przecież jeszcze dekadę temu PiS wcale tam nie wygrywał z taką przewagą) i progresywno-lewicowym (który miałby skutecznie walczyć o mobilizację progresywnego elektoratu w wielkich miastach). Tyle że żeby to było realne, podzielić się powinna… sama PO. W tej kampanii Koalicja Europejska najostrzejszą – i skuteczną – walkę o wyborców przeprowadziła z Wiosną Biedronia. Z PiS już się tak dobrze nie udało.

    A wszystko przez ten fetysz wyższego słupka w wieczór wyborczy. Którego i tak się nie udało osiągnąć.

  5. Opozycja zmarnowała cztery lata. Nie sądzę, żeby miała to nadrobić przez najbliższe pół roku (chociaż walczyć oczywiście trzeba). Nie robię sobie też złudzeń, co będzie znaczyła następna kadencja rządów PiS dla resztek praworządności w Polsce.

    Powody do optymizmu? Za bardzo nie widzę. Ale każda władza kiedyś mija. Gdzieś koło 2012 też wydawało się, że PO ma zagwarantowane rządy na dekady.

 

Advertisement

Krótka historia polskiej lewicy w drugiej dekadzie XXI wieku

 Jeżeli może pójść coś źle, to z pewnością pójdzie (Murphy)

Nowe przysłowie Polak sobie kupi,
że i przed szkodą, i po szkodzie głupi (Kochanowski).

Wybory 2011: partie centrolewicowe zdobywają łącznie 18% głosów i 67 mandatów. Zamiast podjąć strategiczną współpracę i punktować koalicję PO-PSL z lewej strony, przez prawie cztery lata uprawiają kretyńską rywalizację. Popularność Ruchu Palikota leci na łeb na szyję, SLD jakoś się jeszcze trzyma.

Wybory prezydenckie 2015: pojawiło się kilkoro centrolewicowych polityków młodszego pokolenia, którzy mogliby zaprezentować się z dobrej strony i powalczyć o dobry wynik. Niestety, Janusz Palikot wystawia do wyborów siebie – z efektem przewidywalnym. SLD wyciąga z kapelusza Magdalenę Ogórek – również. Lewica społeczna nie jest w stanie zebrać podpisów. Lewicowy elektorat głosuje na Sarnę z Krzesłem na Głowie, wybory wygrywa Andrzej Duda.

Wybory parlamentarne 2015: po czterech latach rywalizacji, wzajemnych przysrywanek i krytykowania siebie nawzajem SLD zawiązuje z Palikotem koalicję. Przy czym tak bardzo sobie wzajemnie nie ufają, że nie są w stanie dogadać się na start jako KW partii i idą do wyborów jako koalicja z progiem 8%, mimo że chwilowo w sondażach razem ledwie oscylują koło 5.

Jednocześnie z wkurzenia na dotychczasowy sposób funkcjonowania lewicy powstaje Razem, która – ku zaskoczeniu wszystkich – rejestruje listy wyborcze w całym kraju.

Przed wyborami Zjednoczona Lewica oscyluje w granicach progu. Ostatecznie poniżej spycha ją debata ze świetnym występem Zandberga oraz apel Ewy Kopacz o niemarnowanie głosu na małe partie. Razem również nie zdobywa mandatów, ale ma subwencję.

Rok 2016: w bliżej nieznanych okolicznościach, za które wzajemnie obwiniają się obie strony, dochodzi do rozpadu Zjednoczonej Lewicy. SLD idzie swoją drogą, część działaczek i działaczy chcących kontynuacji ZL tworzy Inicjatywę Polską. Razem zarzeka się że nie ma mowy o współpracy z SLD. Środowiska lewicowe są rozproszone, ale do wyborów jeszcze dużo czasu, więc nic się nie dzieje.

Rok 2017: mainstreamowa opozycja jest w rozsypce, Nowoczesna po Maderze traci atrakcyjność, po Czarnym Proteście lewicowe światopoglądowo postulaty stają się nośne. Problem jest jeden – lewicowe wyborczynie ciągle za bardzo nie mają na kogo głosować, bo partie na ruchy integracyjne mają bardzo dużo czasu. To okno czasowe się zamyka na początku 2018, kiedy to powstaje Koalicja Obywatelska, a wraz z PO i Nowoczesną przystępuje do niej Barbara Nowacka wraz ze swoją Inicjatywą Polską. Motywem – zniechęcenie brakiem postępów w integracji lewicy.

Wiosna 2018: SLD proponuje Razem wspólny start w wyborach samorządowych, Razem propozycję (bez jakiejkolwiek wewnątrzpartyjnej debaty) odrzuca. Fiaskiem kończą się również negocjacje na osi Razem-Zieloni: Zieloni oczekują koalicji, gdy Razem proponuje tylko start ze swoich list. Do wyborów sejmikowych SLD, Razem i Zieloni idą oddzielnie.

Jesień 2018: Razem, ale także SLD, dostają dotkliwe lanie w wyborach samorządowych. Wydaje się jednak, że konsekwencją lania może być wreszcie integracja tego, co z lewicy zostało, zwłaszcza że na scenę wkracza nowa partia Roberta Biedronia, która ma zdolność koalicyjną zarówno z SLD, jak i z Razem (o Zielonych nie mówiąc).

Niestety, szybko politycy Wiosny buńczucznie deklarują że “nie będzie koalicji z partiami, które przegrały wybory” wierząc w “efekt świeżości”. Toczą się rozmowy w sprawie startu polityków Razem z list Wiosny (bez formalnej koalicji), ale kończą się w atmosferze skandalu. Ostatecznie Wiosna idzie sama, SLD obawiając się spadnięcia pod próg w bloku z Razem idzie z Koalicją Europejską, podobnie Zieloni. Razem klecą koalicję z Unią Pracy i RSS.

Wiosna 2019: “efekt świeżości” Wiosny ulatuje bardzo szybko i w wyborach do europarlamentu osiąga ona wynik gorszy niż jedna z “partii, które przegrały wybory”. I choć zdobywa trzy mandaty (przy pięciu SLD w ramach KE!), to trudno ten wynik rozpatrywać inaczej niż jako  porażkę, która poddaje w wątpliwość zdolność Wiosny do przekroczenia progu w wyborach parlamentarnych. O wyniku Lewicy Razem nawet nie ma co pisać.

Dramat lewicy polega na tym, że nawet jeśli dojrzewa do podjęcia właściwych decyzji, to dojrzewa za późno. Zjednoczona Lewica powinna powstać najpóźniej w 2013/14, a nie na trzy miesiące przed wyborami parlamentarnymi. Razem powinno było zgodzić się na koalicję z SLD i Zielonymi przed wyborami sejmikowymi 2018 – po klęsce już SLD i Zieloni rozważali inne opcje. Podobnie Biedroń – nawet jeśli teraz rozważa centrolewicową koalicję, to wejście do niej SLD jest już opcją zdaje się bezpowrotnie zamkniętą.

To, że istnieje poważne prawdopodobieństwo, że po jesieni 2019 Polska będzie krajem bez lewicy jako poważnego i samodzielnego gracza politycznego (a nie tylko części jednego z dwóch bloków) to nie jest konsekwencja jakichś niezwykłych cech narodowych Polaków albo jakiejś aury, która emanuje nad Polską i uniemożliwia lewicy działanie. To jest konsekwencja działań i zaniechań znanych z imienia i nazwiska polityków: Millera, Palikota, Zandberga, Biedronia i wielu innych.

Co będzie dalej? Ja nadziei, w kontekście utrwalenia systemu dwublokowego, na razie nie widzę.

 

Po likwidacji działu “Opinie” na Gazecie

Że prawica wygra wkrótce wybory, stało się dla mnie jasne gdzieś w 2012 roku, kiedy poszedłem do jakiegoś Empiku i w dziale z prasą zobaczyłem dosłownie dziesiątki tytułów prawicowych. Konserwatywnych, katolickich, narodowych, whatever. Liberalnych czy lewicowych były za to pojedyncze tytuły. Rok później podobna proporcja była w co drugim kiosku Ruchu.

Ja byłbym w stanie zrozumieć ruch Agory, która zlikwidowała dział opinii w gazeta.pl, bo za bardzo tam rozpanoszyło się lewactwo i inni symetryści (i nic, że publikowali tam choćby Szubartowicz czy Majcherek), gdyby natychmiast odpaliła inną publicystykę, niech będzie i w stu procentach tożsamościową i zgodną z linią spółki. Ale o tym póki co nie ma mowy, a na Gazecie będzie można przeczytać o majtkach Dody i sporze Rusin z Rozenek. A tymczasem Sakiewicz czy Karnowscy publicystyki na swoich stronach nie zamykają. Oczywiście, jest jakościowa (powiedzmy) publicystyka w Wyborczej, tyle że płatna – i w związku z tym o dużo mniejszym wplywie. I w ten sposób liberalne media same się skazują na porażkę.

Inna sprawa, że gdyby nawet Agora chciała odpalić tę tożsamościową liberalną publicystykę, to kto niby miałby ją pisać? Gdzie ci liberalni autorzy z pokolenia, powiedzmy, mojego i młodszych? Przecież nawet takie środowiska jak Kultura Liberalna czy Liberte są przez takich Janickiego i Władykę podejrzewani o odchylenie symetrystyczne. Jedna Malwina Dziedzic wiosny nie czyni.

To nie jest przypadek, że nawet liberalne media (Wyborcza, Newsweek, WP) sięgają po lewicowych publicystów (np. Sierakowskiego, Majmurka, Leszczyńskiego). Po liberalnych nie sięgają, bo ich nie ma – albo są ci sami od prawie trzydziestu lat. I właśnie m.in. dlatego obóz liberalny przegrał rywalizację o rząd dusz w Polsce (i przegrał ją na długo przed 2015 rokiem). Nie przez boty, nie przez lewicę i symetrystów. Tylko dlatego że od dawna sam nie ma nic do zaproponowania.

MŚ 2018 – podsumowanie

W związku z wyrażanym zapotrzebowaniem krótkie podsumowanie mundialu w Rosji.

 

  1. To nie był mundial ani jakiś spektakularnie dobry, ani spektakularnie słaby. Lepszy od koszmarków z 1990, 2002 i 2006, ale słabszy niż 1994, 1998 czy 2010, mniej więcej porównywalny z tym z 2014.

  2. Kompletnie też nie rozumiem narzekania na “zmęczone gwiazdy”. Tak, niektóre gwiazdy były bez formy i to się zawsze na MŚ zdarzało. Wiele z nich “bez formy” było przez większość wiosny (Lewandowski choćby). Ale przecież całe mnóstwo gwiazd było na tych mistrzostwach w formie fantastycznej. Hazard, Lukaku, Mbappe, Modrić, Cavani, nawet Neymar i Ronaldo bynajmniej na zmęczonych nie wyglądali.

    Tak, różnica w piłce klubowej na najwyższym poziomie i reprezentacyjnej robi się coraz większa, ale to nie jest kwestia “zmęczenia”, tylko konsekwencją tworzenia superklubów grupujących najlepszych piłkarzy oraz coraz większego wyrafinowania taktycznego.

    Problemem tych mistrzostw były nie tyle “zmęczone gwiazdy”, tylko brak jakichś odkryć na miarę Jamesa Rodrigueza w 2014 czy Mesuta Özila w 2010. Albo odkryć “drużynowych” jak Urugwaj w 2010 albo Kostaryka czy Algieria w 2014 (chyba najbliżej tego miana była Rosja).

  3. Francja – w przekroju całego turnieju drużyna wyraźnie najlepsza. Nie najefektowniejsza, nie najbardziej waleczna, ale dysponująca najlepszymi kartami i konsekwentnie je wykorzystująca. Nie rozumiem przy tym tego całego gadania o “słabym mistrzu” i “pragmatyzmie zabijającym futbol”, jakby ludzie opowiadający takie rzeczy pierwszy raz mundial oglądali. W fazie pucharowej Francja ma różnicę bramek 11-5 i rozegrała porywający, fantastyczny mecz z Argentyną. Być może to właśnie on nierealistycznie podwyższył oczekiwania i potem było marudzenie na “zwykłe” 2-0 z Urugwajem. W półfinale też to Francuzom się dostało za to, że jako jedyni w turnieju zneutralizowali potencjał ofensywny Belgów.

 

Dla porównania, bilans bramkowy w fazie pucharowej kolejnych mistrzów od 1986. Serio, do większości z nich bardziej pasują zarzuty o pragmatyzm i minimalizm::

8-3 (Argentyna),

5-2 (RFN),

5-2 (Brazylia),

6-1 (Francja),
7-1 (Brazylia),

7-1 (Włochy),

4-0 (!) (Hiszpania)

11-2 (Niemcy),

11-5 (Francja).

  1. W finale zadziałał bardzo typowy wzorzec, sprawdzający się jak dotąd bezbłędnie na MŚ w XXI wieku. Gra w nim drużyna wyraźnie najlepsza w przekroju całego turnieju z drużyną męczącą się z kolejnymi rywalami i uważaną za wyraźnie słabszą. W finale faworyt jest słabszy, to jego rywal przeważa i ma dogodne sytuacje do strzelenia bramki. Ale i tak ostatecznie wygrywa.

Dominacja Chorwatów przez pierwszą połowę finału była wręcz szokująca, tak szokująca, że aż trudno ją wytłumaczyć (jakaś niedyspozycja Kantego?). Ale Francuzi się otrząsnęli i wygrali. Mundial nie jest sprawiedliwy w kontekście samego finału, ale okazuje się sprawiedliwy w przekroju całego turnieju.

 

  1. Kto mi się na MŚ najbardziej podobał? Francja. Belgia. Brazylia – o której mówi się głównie w kontekście błazenady Neymara, a IMO była to najładniej grająca ekipa canarinhos od 1998, do której wylotu przyczynił się błąd sędziego. Chorwacja – w ich przypadku można mówić o dziejowej sprawiedliwości, bo duet Modrić-Rakitić powinien medal zdobyć już w 2008. Urugwaj – jakby wyglądał ćwierćfinał, gdyby nie kontuzja Cavaniego?

    Jedenastka: Courtois – Meunier, Varane, Vida, Vrsaljko – Kante, Modrić – Hazard, Griezmann, Mbappe – Lukaku. Rezerwowi: Lloris – Trippier, Mina, Maguire, Lucas – Torreira, Pogba – de Bruyne, Coutinho, Perisić – Cavani. Vrsajko na siłę przerzucony na lewą (może grać na obu) – dysproporcja na bokach obrony była znacząca.

    Aha:

    6. Obok Francji największym zwycięzcą MŚ był Władimir Putin. Jeżeli tacy rozsądni komentatorzy jak Andrzej Twarowski piszą, że Rosja jest w sumie fajnym krajem, a to co o niej pisano to propaganda, to cele tych mistrzostw w zakresie “miękkiego PR” zostały zrealizowane.

    Ciekawe czy Trump oglądał mundial.

MŚ 2018 – ranking kontynentalny

Faza grupowa MŚ się zakończyła, więc możemy opublikować podsumowanie rankingu kontynentalnego.

1. KTO WYSZEDŁ Z GRUPY?

Europa odbiła sobie dwa ostatnie mistrzostwa, kiedy to przegrała z Resztą Świata 6:10. Tym razem wynik jest odwrotny (10:6), dokładnie taki jak w 2006 i 1998. Wygląda, że to, że turniej rozgrywany jest w Europie, nadal ma znaczenie.

Resztę Świata reprezentują cztery drużyny z Ameryki Południowej, jedna z Północnej i jedna z Azji/Oceanii.

Po raz pierwszy od 1982 w drugiej rundzie mistrzostw nie ma żadnej drużyny z Afryki. Kryzys afrykańskiej reprezentacyjnej piłki to jest sam w sobie świetny temat do analizy. Pewnie, Maroko czy Nigeria grały fajnie, ale 30 czy 20 lat temu Maroko czy Nigeria nie tylko grały fajnie, ale i wygrywały.

2. WYNIKI PUNKTOWE

Jako kryterium definiuję nie średnią punktów, ale wskaźnik +/-, czyli różnicę między liczbą zwycięstw a porażek podzieloną przez liczbę meczów ogółem – w meczach między kontynentami.

I tak się złożyło, że Europa i Ameryka Południowa wyszły na idealny remis. W pierwszej fazie wydawało się, że Europa rozniesie konkurencję, szłą na poprawienie najlepszego wyniku z 2006 roku, ale w ostatniej kolejce szło jej wyraźnie gorzej. Tymczasem Ameryka Południowa, która po dwóch kolejkach była “na zero” (bilans 4-2-4), w ostatniej zaliczyła pięć zwycięstw i ostatecznie uzyskała taki sam wskaźnik jak Europa: +0,33 (co i tak jest najgorszym wynikiem od 2002).

Udany mundial Azji (tak się składa, że oni mają udany co drugi), przeciętny Ameryki Północnej (ale jak punktuje niemal tylko Meksyk to nie mogło być inaczej), no i bardzo kiepski Afryki. Poprzednio gorszy niż w Rosji wskaźnik +/- Afryka miała w roku… 1974, wtedy kiedy Zair dostał 0:9 od Jugosławii.

midzykontynentalne

 

 

Zagubiona relacja ze stadionu lekkoatletycznego w Rio

13 sierpnia

Miał być pierwszy złoty medal w rzucie dyskiem i spokojny awans do finału Adama Kszczota. Był dramat i nerwy. Piotr Małachowski cały konkurs rzutu dyskiem bezpiecznie prowadził i już dopisywaliśmy sobie złoty medal do dorobku. Niestety! W szóstej rundzie Christoph Harting rzucił 68.37 metrów. Polak nie był już w stanie odpowiedzieć. Ze srebrnego medalu nie potrafiliśmy się cieszyć ani on, ani my.

Równie dramatyczny przebieg miały półfinały na 800 metrów. Kszczot zagapił się i przegrał swój półfinał nie tylko z Davidem Rudishą, ale i z Amerykaninem Murphym, ale szczęście było po jego stronie – dostał się do finału z ósmym czasem, o pięć setnych lepszym niż Kenijczyk Rotich. Kenijczyka w swoim półfinale wyprzedził Marcin Lewandowski, który również awansował do finału z czasem. Polscy biegacze wyczerpali limit szczęścia, liczymy że w finale pokażą, jak są dobrze przygotowani do Igrzysk.

 

15 sierpnia

To miał być nasz dzień na stadionie w Rio. I był.

Konkurs rzutu młotem był zgodnie z przewidywaniami popisem jednej aktorki. Fenomenalna Anita Włodarczyk już pierwszym rzutem zapewniła sobie prowadzenie, drugim przeniosła rekord olimpijski ponad granicę 80 metrów, a w trzecim ustanowiła fenomenalny rekord świata – 82.29 metrów. Nikt z rywalek nie był w stanie jej zagrozić. Joanna Fiodorow nie awansowała do wąskiego finału, a młoda Malwina Kopron poprzestała na eliminacjach – ale jej czas może nastąpić już wkrótce, być może nawet za rok w Londynie.

W sesji wieczornej do walki w finale stanęli ośmiusetmetrowcy. Tym razem Adam Kszczot był czujny i zrewanżował się Murphy’emu za półfinał, przegrywając tylko z Rudishą i Algierczykiem Makloufim. Czas 1.42.85 był drugim tego dnia rekordem Polski. Marcin Lewandowski na szóstym miejscu.

Pokerową zagrywkę przeprowadził Piotr Lisek. Po strąceniu 5.75 przeniósł kolejne skoki na 5.85 – i przeskoczył tę wysokość w pierwszej próbie! Rekordu Polski już nie udało się pobić, ale skok na 5.85 dał naszej reprezentacji trzeci tego dnia medal, ex aequo z Amerykaninem Kendricksem.

 

16 sierpnia

Obawialiśmy się nieco o naszą młodą oszczepniczkę Marię Andrejczyk, która nie przeszła eliminacji na ME w Amsterdamie. I tym razem nie zbliżyła się do swojego rekordu życiowego, ale rzut na 61.92 dał jej awans z jedenastym wynikiem kwalifikacji. Być może poprawi się w finale.

 

17 sierpnia

Po pierwszym rzucie Pawła Fajdka (zaledwie 71.83) zaczęliśmy drżeć, czy nie powtórzy się Londyn, na szczęście drugi był dużo lepszy i dał pewny awans do finału z drugą odległością – o trzy centymetry dalej rzucił tylko Wojciech Nowicki.

 

18 sierpnia

Sensacja! Maria Andrejczyk, która z jedenastym wynikiem weszła do finału, już pierwszym rzutem wyszła na prowadzenie fenomenalnym rekordem Polski – 67.11. Choć rywalki usiłowały się do niej zbliżyć, żadnej się nie udało. Najbliżej była Chorwatka Kolak – 66.18. Wspaniała Barbora Špotáková, idolka Andrejczyk, tym razem musiała zadowolić się czwartym miejscem.

 

19 sierpnia

Paweł Fajdek pierwszy rzut miał spalony, drugim wyszedł na drugą pozycję, a w trzeciej kolejce posłał młot na odległość 79.73 i było jasne, że tego konkursu już nie przegra. Tuż za nim plasował się Wojciech Nowicki, ale ostatecznie przerzucił go Tadżyk Nazarow. Dwa medale w rzucie młotem, plan zrealizowany!

 

20 sierpnia.

Kamila Lićwinko od początku zawodów nie prezentowała się najlepiej. Strąciła w pierwszej próbie na 1.88 i na 1.93, a na 1.97 miała już dwie zrzutki i wszystko wskazywało na to, że zakończy rywalizację na tej wysokości, co da jej dziewiąte miejsce. Tymczasem w ostatniej próbie białostoczanka przeskoczyła poprzeczkę na tej wysokości dołączając do Beitii, Demirewej, Vlasić i Lowe, a potem – skacząc jako pierwsza na 1.99 – niespodziewanie przeskoczyła poprzeczkę, wyrównując swoją “życiówkę” na otwartym stadionie. Następne dwadzieścia minut spędziliśmy na nerwowym obserwowaniu prób rywalek na 1.99, ale żadna z nich nie była już w stanie przeskoczyć tej wysokości. Złoto!

Gdy rok temu w Pekinie lekkoatleci wywalczyli osiem medali, powtórzenie tej liczby w Rio wydawało się niewiarygodne. W rzeczywistości bilans z MŚ został wręcz poprawiony – lekkoatleci wywalczyli również osiem medali, ale aż cztery złote (Włodarczyk, Andrejczyk, Fajdek i Lićwinko), jeden srebrny (Małachowski) i trzy brązowe (Kszczot, Lisek i Nowicki), co stanowi ponad połowę bilansu całej reprezentacji w Rio (łącznie 5-3-7) i najlepszy start olimpijski w historii polskiej lekkiej atletyki. Do tego pięć punktowanych miejsc (Majewski, Jóźwik, Lewandowski i dwie sztafety), co pozwoliło osiągnąć imponujący wynik 72,5 punktu.

 

 

Tak mogło być. Wynik lekkoatletów na MŚ w Pekinie traktowałem jako fuks nie do powtórzenia. Skoro go się jednak udało powtórzyć (a w kategoriach punktowych wręcz poprawić) zaledwie dwa lata później, dlaczego nie udało się tego zrobić w Rio? Tak naprawdę dopiero w kontekście Londynu widać, jaką klapą w lekkiej było Rio.

Pięć dni, dwanaście punktów

1. Wg mojej prognozy pierwsze medale mieliśmy zacząć zdobywać dopiero w czwartek, więc na razie wręcz wyprzedzamy harmonogram. Ale nie o same medale chodzi. Na poprzednich igrzyskach – w Pekinie czy nawet Londynie – nawet gdy reprezentanci Polski nie zdobywali medali, zajmowali miejsca w czołówce. W Rio kończy się piąty dzień igrzysk, a punktowane miejsca mamy jak na razie tylko w kolarstwie (i wirtualnie w wioślarstwie). Niektóre dyscypliny startują na miarę niewielkich oczekiwań i trudno mieć wielkie pretensje do strzelców czy dżudoków. Ale niektóre zaliczają klęskę wręcz epicką.

2. Powiedzieć, że pływacy zaliczają w Rio Waterloo, to nic nie powiedzieć. Jeśli dwóch medalistów MŚ nie wchodzi do półfinałów zaliczając czasy o kilka sekund gorsze od życiówek, to to jest występ po prostu niewyobrażalny. Do tego totalny bałagan organizacyjny. Bardzo bym chciał się dowiedzieć, co się tam właściwie stało.  

3. Oddzielną kwestią jest naprawdę niezrozumiała dla mnie afera dopingowa w ciężarach. O podejrzeniach wobec T.Zielińskiego i Szramiaka mówiło się na długo przed igrzyskami i właśnie z tego powodu prezes PZPC Szymon Kołecki nie chciał ich wysłać do Rio. Jak to się stało, że mimo to pojechali? Jak to się stało, że polska komisja antydopingowa nie zdążyła przebadać ich próbek? Gdybym był dziennikarzem niepokornym, już snułbym podejrzenia, że szef komisji antydopingowej, były polityk PSL, chciał skompromitować naszą ekipę.

4. A nie mówiłem, żeby nie zwalniać trenera ręcznych po ME?

5. Ale jak to możliwe, że Cancellara ma już 35 lat???

Rozważania przed Rio

(Właśnie, jaki jest przymiotnik od Rio de Janeiro?).

Pora na tradycyjny wpis przedolimpijski. Tym razem, podobnie jak przed Londynem, zakręciłem szklaną kulą i wyliczyłem, ile zdobędziemy medali – i wyszło mi, że tych medali będzie aż 12, czyli że przełamiemy trwającą od Aten “klątwę dychy”.

rio21

rio21

 

Jak na mnie to jest mocny optymizm, ale chyba jednak nie niepoprawny?

W sportach walki najbardziej liczę na zapaśników – i skoro w Pekinie medal zdobyła kobieta, w Londynie klasyk, to teraz wypadałoby na wolniaka? Ciekaw jestem też startu Robaka w taekwondo, choć tu na medal może być jeszcze za wcześnie.

W lekkiej atletyce cztery medale to jest dość ostrożna prognoza, biorąc pod uwagę formę polskich lekkoatletów na ostatnich dużych imprezach. Na medale Włodarczyk i Fajdka bukmacherzy nie przyjmują zakładów, wierzę w Kszczota i w niespodziewany medal kogoś z drugiego szeregu (Nowicki? Dobek? kulomioci? Cichocka?). Mam natomiast złe przeczucia związane z Małachowskim i Lićwinko.

W pływaków nie wierzę. chociaż narobili apetytu świetnymi mistrzostwami świata, ale igrzyska to jest inna półka. Jeśli ktoś może zdobyć medal, to Kawęcki, ale raczej też nie.

Jeśli idzie o sportowców również pływających, ale w łodziach, to kajakarze wystąpią zgodnie z wieloletnią olimpijską tradycją (1 medal), po jednym spodziewam się od windsurferów i wioślarzy, a czwarty powinien ktoś dołożyć (największą szansę mają wioślarze).

W ciężarach szans medalowych wiele nie ma, ale Adrian Zieliński powinien podtrzymać trwającą od 60 lat serię. Zresztą tam i tak ostateczną klasyfikację poznaje się na długo po igrzyskach (no i cały czas nie wiemy, którzy rywale będą mogli wystartować).

W ekipie kolarskiej może stuprocentowych pewniaków do medali nie ma, ale jako całość wygląda najmocniej odkąd pamiętam, więc może Maja Włoszczowska, a jak nie Maja to Kasia Niewiadoma, a jak nie Kasia, to może któryś z torowców (choć czas na medale na torze pewnie dopiero nadejdzie). I nie muszę mówić, że oddałbym większość opisywanych tu medali za złoto w indywidualnym wyścigu szosowym mężczyzn, ale tegoroczna forma Kwiatkowskiego czy Majki nie pozwala na takie ekstrawaganckie marzenia.

No i wreszcie sporty zespołowe – co prawda ani siatkarze, ani ręczni nie błyszczeli w tym roku formą, ale droga do medalu naprawdę nie jest długa. A jak nie oni, to może plażowcy? Szans trochę jest i wierzę, że uda się wreszcie przełamać syndrom ćwierćfinału.

Jako dyscyplinę rezerwową obstawiam strzelectwo – fajnie byłoby zacząć igrzyska z medalem. Bo jeśli nie Sylwia Bogacka czy jej koleżanki, i jeśli nie kolarze w wyścigu indywidualnym, to grozi nam, że na pierwszy krążek zaczekamy do piątku.

 

 

Paganini to on nie jest, vol. 3

Reprezentacja Polski zdobyła 12 medali (6 złotych) na ME w lekkiej atletyce i wygrała klasyfikację medalową, co się nie udało nawet przy największych triumfach ery Wunderteamu, w Sztokholmie 1958 i Budapeszcie 1966. I oto czytam tu i ówdzie, że jest to osiągnięcie nic samo w sobie nie warte, a prawdziwą jego wartość zweryfikują igrzyska w Rio.

Generalnie to ja się zgadzam, że rozgrywanie ME na miesiąc przed igrzyskami nie jest najlepszym pomysłem i może prowadzić do zdeprecjonowania tej imprezy (gdybym ja był szefem światowej lekkiej atletyki, przeniósłbym mistrzostwa kontynentalne na lata nieparzyste i zmieniłbym cykl rozgrywania MŚ na czteroletni, tak żeby odbywały się na przemian z igrzyskami). Tym niemniej – w Amsterdamie, w konkurencjach, w których Polska zdobyła medale, zjawiła się zdecydowana większość europejskiej czołówki.

To naprawdę nie jest wina Roberta Sobery, że Renaud Lavillenie zaliczył “zerówkę”. Wiadomo, że w normalnych okolicznościach to się nie powtórzy i niemal na pewno Sobera w Rio rekordzisty świata nie pokona. Dlaczego to ma jednak umniejszać sukces zawodnika, który poradził sobie w trudnych warunkach i skakał na miarę swoich możliwości, w przeciwieństwie do rywali z lepszymi rekordami życiowymi?

Angelice Cichockiej i Adamowi Kszczotowi może być trudno przebić się w Rio przez koalicję kenijsko-etiopską. Wiadomo – geny zawodników z Afryki Wschodniej dają im naturalną przewagę w biegach średnich i długich, a ostatnie doniesienia wskazują, że nie tylko o geny chodzi. Czy jednak jeśli nawet na igrzyskach Angelika i Adam zajmą piąte czy szóste miejsce, to coś im ujmie z tytułu najlepszych w Europie?

Ja tu w ogóle widzę dziwnie podwójną miarę. Zakończony na ćwierćfinale występ polskich piłkarzy w Euro został powszechnie uznany jako sukces i w ogóle nie pojawiały się wątpliwości typu: “prawdziwą wartość tego sukcesu zweryfikują MŚ w Rosji”. Mimo że poziom piłkarskich MŚ jest w tej chwili dużo wyższy niż ME, takich słabych drużyn jak Irlandia Północna czy Ukraina w Rosji nie będzie i żeby wyjść z grupy, trzeba będzie wygrać przynajmniej jeden mecz z solidnym rywalem. Podobnie gdy reprezentacja siatkarek zdobywała mistrzostwa Europy, to po prostu cieszyliśmy się z historycznego sukcesu, a nie zastanawialiśmy się, co to mistrzostwo oznacza w hierarchii światowej. (Skądinąd okazało się, że oznacza niewiele). Dlaczego więc wobec lekkoatletów stosujemy inny standard?

Bratysława 2016, Warszawa 2019?

No więc w Słowacji tamtejszy PiS właśnie stracił większość w parlamencie. Poparcie zjechało mu o 15 punktów procentowych, do 28%.. Cieszycie się, prawda?
 
(Tak, wiem, że SMER występuje w barwach socjaldemokracji, ale tak naprawdę to partia populistyczno-konserwatywna).
 
To teraz zobaczcie, kto za nim:
 
12,1%: Wolność i Solidarność, czyli słowaccy korwinobalceryści – radykalnie liberalni i eurosceptyczni. W Parlamencie Europejskim w bloku Konserwatystów i Reformatorów (tym samym co PiS).
 
11,0%: Zwyczajni Ludzie, czyli rozłamowcy z Wolności i Solidarności. Takie konserwatywne skrzydło PO. Też w bloku Konserwatystów i Reformatorów.
 
8,6%: Słowacka Partia Narodowa. Taka Liga Polskich Rodzin, czyli “umiarkowani” narodowcy.
 
8,0%: Ludowa Partia Nasza Słowacja. Taki ONR, czyli “radykalni” narodowcy.
 
6,6%: Jesteśmy Rodziną. Wodzowska partia z hasłami narodowymi, antyimigracyjnymi, antykorupcyjnymi i popieraniem drobnej przedsiębiorczości, czyli taki Ruch Kukiza.
 
6,5%: Most, umiarkowana, liberalno-konserwatywna partia mniejszości węgierskiej.
 
5,6%: Sieć, kolejna partia centrowa.
 
Pod progiem – chadecy i druga partia mniejszości węgierskiej.
 
Mniejsza, że z tego całego towarzystwa nie da się stworzyć żadnej sensownej koalicji, mniejsza, że będąc Słowakiem pewnie byłbym zmuszony głosować na Sarnę z Krzesłem na Głowie. Istotne jest co innego: kosztem Smeru zyskała przede wszystkim nie liberalno-konserwatywna opozycja, ale nacjonaliści.

I tak samo może być w Polsce za trzy i pół roku, jeżeli wyborcy rozczarowani PiS nie będą mieć innej alternatywy niż ruch obrony status quo ante i radykalna prawica.