Nareszcie

Ogólnonarodowy lament. Benzyna zdrożeje! Szykuje się kataklizm, wzrosną koszty wszystkiego wokół, inflacja , a krowy przestaną dawać mleko. A wszystko przez to, że rząd zapowiedział podwyższenie stawki akcyzy – obniżonej jeszcze jesienią 2005 roku.

Tamta obniżkę wprowadzono w związku z wyjątkową sytuacją na rynku paliw – cena ropy na rynkach światowych biła wszelkie rekordy, benzyna gdzieniegdzie w Polsce dochodziła do 5 złotych, więc rząd postanowił ręcznie zamortyzować ten szok i obniżyć podatek. Cena benzyny szybko spadła, ale tymczasem premierem został Kazimierz Marcinkiewicz i odbył się spektakl pt. „Żli ministrowie chcą podwyższyć akcyzę, ale premier podejmuje decyzję, że jej nie podwyższy”. W efekcie przez cały rok 2006 korzystaliśmy z tego wątpliwego prezentu – i oczywiście zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić na tyle, że obecne zapowiedzi powrotu do wyższej wywołują wspomniany lament.

Faktem jest, że benzyna jest w tej chwili wyjątkowo tania. Ostatnio, tj. w drugi dzień świąt, tankowałem dziewięćdziesiątkę piątkę na jednej z katowickich stacji po 3,38 zł/l. Dla porównania – na początku roku 2004, gdy zacząłem prowadzić dziennik pokładowy mojego pojazdu, cena na „mojej” stacji po 3,52 zł/l. Nawet po przywróceniu wyższej stawki, wzrost cen będzie poniżej skumulowanej inflacji z tej trzylatki. To tak gwoli przypomnienia, bo czytając gazety i fora internetowe można by dojść do wniosku, że ceny paliw w ciągu ostatnich lat nieustannie rosły i osiągnęły jakiś drastycznie wysoki poziom.

Oczywiście, czysto egoistycznie jestem szczęśliwy płacąc mniej za benzynę. Ale przecież nie o to chodzi. Akcyza na paliwo jest nie przede wszystkim – a przynajmniej nie powinna być przede wszystkim, bo w IV (i nie tylko IV) RP nie takie rzeczy postawione są na głowie – po to, żeby zapewniać wpływy do budżetu. Akcyza jest po to, żeby zniechęcać ludzi do jeżdżenia samochodami na benzynę, ropę czy gaz – bo jeżdżąc nimi zużywamy zasoby Ziemi, zwiększamy emisję dwutlenku węgla i spalin i powiększamy uzależnienie od Putina czy innego Ahmadżineda. Obecna wysokość akcyzy jest i tak za mała, żeby zniechęcić do tego skutecznie – w dalszym ciągu mając samochód i ponosząc koszty jego utrzymania bardziej mi się opłaca jeździć po mieście czy nawet na krótszych trasach samochodem (patrząc tylko na koszty, nie na to, że samochodem będę dwa razy szybciej, mogę nim pojechać kiedy chcę, a nie być ograniczony rozkładami itp.).

Powiecie – czysty socjalizm. W jakimś stopniu tak, oczywiście. Ale co, chcecie udawać, że nie ma tych problemów, o których pisałem wyżej? Dopóki nie ma presji na ograniczanie zużycia paliwa, nikt nie będzie pracować nad wdrożeniami nowszych, bardziej oszczędnych lub wykorzystujących energię z innych źródeł technologii, producenci samochodów będą dalej produkować smoki przepalające dziesięć lub więcej na sto, a ludzie będą to kupować i tym jeździć. A my wszyscy będziemy płacić coraz więcej na utrzymanie armii w Iraku albo lizać tyłki różnym żałosnym satrapom w rodzaju Turkmenbaszy. A jedyną skuteczną presją jest presja ekonomiczna.