23 lata temu (kurcze, jak ten czas pędzi, przecież pamiętam to jakby to było wczoraj) Diego Maradona strzelił Anglikom piłkę ręką, dzięki czemu Argentyna awansowała do półfinału Mistrzostw Świata. Od tego czasu Anglicy i anglofile go nienawidzą, a inni zadają pytanie: Czemu się nie przyznał? Przyznaniem się uwieńczyłby swoją wielkość, pokazałby, że jest nie tylko genialnym piłkarzem, ale także kimś o wyjątkowej postawie moralnej. Tyle że cały splendor przypadłby Maradonie, a jego koledzy być może straciliby jedyną w życiu szansę na zostanie mistrzem świata. Jako przywódca drużyny, jako ktoś, kto pracuje nie tylko na swój indywidualny sukces, pozycję i sławę, ale na sukces całej drużyny, Maradona nie mógł tego zrobić. Niezależnie od tego, co inni o nim myślą.
Thierry Henry zawsze mi się wydawał piłkarzem bardzo utalentowanym, prawie wybitnym, ale w tym przypadku prawie robiło wielką różnicę. Piłkarzem, który błyszczał w ligowej młócce; radził sobie także na poziomie reprezentacyjnym, ale tylko mając obok siebie niejakiego Zinedine’a Zidane’a, który w decydujących momentach brał odpowiedzialność na siebie. Gdy Zidane’a brakowało i trzeba było samemu przejąć rolę lidera zespołu, gdy przychodziły decydujące mecze w europejskich pucharach – Henry znikał. Potrafił tylko w idiotyczny sposób demonstrować swoją frustrację, jak na MŚ w Korei i Japonii. Moim zdaniem to osobowość Henry’ego w dużej mierze odpowiadała za klęski Arsenalu w Europie, za niepowodzenia reprezentacji Francji.
Wczoraj Henry wreszcie przejął tę odpowiedzialność. Przestał myśleć o tym, żeby być miłym, lubianym facetem, pomyślał o wyniku drużyny, za którą jest odpowiedzialny jako jej największa gwiazda i najbardziej doświadczony zawodnik. Złamał przepisy, zagrał nie fair. I być może po raz pierwszy naraził swoją osobistą reputację dla dobra drużyny. I cenię go teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Henry dostał (nie tyle dostał – zapracował na nią) ostatnią szansę, żeby jako lider reprezentacji doprowadzić ją do sukcesu na wielkiej imprezie. Bez tego nigdy nie będzie godzien postawienia w gronie naprawdę wybitnych piłkarzy. Być może wczorajszy mecz był przełomem, być może wreszcie będzie w stanie tego dokonać. A wtedy – nikt nie będzie pamiętał okoliczności zwycięskiego remisu z Irlandią.
PS. Ale Domenech powinien polecieć. Chociaż we Francji też pewnie boją się, że trzeba mu będzie wypłacić odszkodowanie.