Czwarty półfinał

Pierwszy był zupełnie niespodziewany. Na początku mało kto w Polsce w ogóle słyszał o jakichś siatkarkach. Kibice dopiero uczyli się nazwisk – Glinka, Skowrońska, Śliwa, Świeniewicz, no i trener Andrzej Niemczyk. Polki zresztą zrobiły wtedy wszystko, żeby drogę do tego półfinału sobie jak najbardziej utrudnić – prowadząc z Holandią i Bułgarią 2:0 wygrały oba mecze dopiero w tie-breaku i były o włos od odpadnięcia stosunkiem setów. Na szczęście Włoszki w cudowny sposób przegrały z Bułgarią. Co było dalej, wie każdy kibic – mecz życia Glinki w dramatycznym półfinale z Niemkami, no i pogrom w finale z Turcją. A potem zaczęła się złotkomania.

Drugiego już wszyscy oczekiwali i wręcz wymagali. Zresztą niebezpodstawnie – losowanie się tak ułożyło, że w polskiej grupie nie znalazł się żaden rywal wysokiej klasy. Poza jednym trudnym meczem z Niemkami droga do półfinału była spacerkiem. W półfinale i finale okazało się, że i rywalki z drugiej grupy były słabsze. Chyba nigdy przedtem i nigdy potem Polki nie grały lepiej jak wtedy w Chorwacji.

Trzeci – osiągnęła drużyna po przejściach. Po fatalnych MŚ, z nowym trenerem, ze zmianami w składzie. Po trudnych meczach w pierwszej fazie grupowej, w drugiej Polki osiągnęły rewelacyjną formę. Mecz z Serbią to był rzadko widziany na takim poziomie pogrom. Niestety, w półfinale to Serbki miały więcej szczęścia, a prowadzona przez Bonittę drużyna nigdy już nie zagrała tak dobrze jak wtedy.

Wreszczie czwarty. O ile pierwszy był niespodziewany w takim sensie, że mało kto śledził wtedy kobiecą siatkówkę, ten jest niespodziewany właśnie dla tych, którzy śledzili. Co prawda turniej odbywa się w Polsce. Co prawda forma reprezentacji podczas World Grand Prix i eliminacji MŚ zawsze była daleka od idealnej. Ale… przecież jeszcze trzy dni temu chyba prawie nikt nie postawiłby złamanego eurocenta na tę drużynę. Męczarnie z Hiszpanią, potem kompromitacja z Holandią. I tak naprawdę trudno się było dziwić. W porównaniu do poprzednich sezonów grają bez czterech podstawowych skrzydłowych: Glinki, Skowrońskiej, Podolec i Mirek. Odpowiedzialność musiały przejąć na siebie zawodniczki zaplecza. Gdzieniegdzie nadal z przyzwyczajenia używa się nazwy “Złotka”. W Łodzi grają dwie mistrzynie z Turcji (obie były tam rezerwowymi) i trzy z Chorwacji (tylko Zenik w obu turniejach gra w podstawowym składzie).

Metamorfoza siatkarek jest jak dla mnie największym sportowym cudem w tym pełnym dla polskiego sportu cudów 2009 roku. Większą nawet niż złoto siatkarzy. Ok, oni też pojechali na ME bez trzech najlepszych skrzydłowych – ale już przed ME ich zastępcy pokazali, że są w stanie wygrywać ze wszystkimi. Po siatkarkach chyba nikt się tego nie spodziewał.

Często się zdarza, że takiej metamorfozie musi pomóc przypadek. Jak na olimpiadzie w Monachium podczas pamiętnego meczu z ZSRR, gdy Jarosik odmówił wejścia na boisko i zamiast niego Górski wpuścił Szołtysika. Odnosiłem wrażenie, że trener Matlak – którego swoją drogą cenię – stracił podczas mistrzostw kontakt z drużyną, nie potrafił jej zmotywować ani jej doradzić. Osobisty dramat trenera z jednej strony na pewno skonsolidował drużynę będącą już chyba na skraju rozbicia, z drugiej – dał szansę poprowadzenia jej w meczu drugiemu trenerowi Piotrowi Makowskiemu. Ze zdumiewająco dobrym skutkiem.

Fajnie by było to wszystko uwieńczyć jakimś medalem. Ale i tak czwarty półfinał z rzędu – żadnemu innemu krajowi to się nie udało – to jest naprawdę bardzo ładne osiągnięcie.

Advertisement

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s