Niedawno mistrzami świata w sztafecie 4×400 metrów zostali polscy lekkoatleci. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że bieg, który dał im to mistrzostwo, miał miejsce dziewięć lat temu podczas MŚ w Sewilli, gdzie wspaniałą czwórkę Bocian-Czubak-Haczek-Maćkowiak wyprzedzili tylko Amerykanie. A że Antonio Pettigrew przyznał się do stosowania dopingu… (swoją drogą, jestem gotów przyjmować zakłady, że bynajmniej nie tylko on w tej sztafecie się szprycował) medal im zabrano i przyznano chłopakom Lisowskiego. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak czuje się ktoś, kto po dziewięciu latach dowiedział się, że jest mistrzem świata.
Sam nie biegam na 400 metrów, chodzę natomiast po górach i w związku z tym prowadzę prywatny rejestr rekordów życiowych wysokości. Do dzisiaj byłem przekonany, że tego lata wchodząc na najwyższy szczyt Andory, Pic de la Coma Pedrosa (2946 m) pobiłem swój dotychczasowy rekord, jakim była bułgarska Musala (2925 m). Tymczasem dzisiaj przeczytałem, że wg nowych pomiarów Musala ma 2971 metrów i taką wysokość podaje tablica na szczycie. To po co ja się na tę Coma Pedrosa wspinałem?? ;).
Swoją drogą, właśnie obchodzono 70. rocznicę przyłączenia do Polski Jaworzyny Tatrzańskiej i kawałka Tatr Wysokich. Gdyby taka granica się utrzymała, biedne byłyby dzieci w szkole, uczestnicy teleturniejów i kolekcjonerzy Korony Europy – do tej pory nie wiadomo za bardzo bowiem, czy najwyższym szczytem Polski w granicach z 1939 roku był Zadni Gierlach czy Lodowy Szczyt.